środa, 13 czerwca 2012

Toruń już nie jest miastem magicznym



Chętnie przypominam myśl jednego z wykładowców uniwersyteckich, który opowiadał mi o swego rodzaju sinusoidzie nastrojów na UMK. Uczelnia żyje w pięcioletnich cyklach: są lata dobre i są lata martwe. Rytm szkoły wyznacza też w pewnym sensie rytm całego miasta.

Podejrzewam, że teraz znaleźliśmy się w punkcie zero albo sinusoida wytrąciła się ze swojego cyklu, bo nadal nie wiadomo, czy po latach marazmu - zamiast się rozwijać - nie pogrążymy się w kolejnym kryzysie. Możliwe, że jednak miasto żyje w innym rytmie; możliwe nawet, że wyznaczają go wybory samorządowe, które od trzech kadencji wygrywa Michał Zaleski, możliwe nawet, że w jakimś sensie to jego administracja wpływa na to, że ludzie wybierają małą i bezpieczną stabilizację, a nie strukturalne zmiany w Toruniu.

Na Facebooku działa kilkanaście grup, które na fotografiach przedstawiają to, jak wyglądało środowisko artystyczne miasta w latach 80. Toruń w tym czasie wydał Republikę, Kobranockę, Rejestrację, Bikini, Nocną Zmianę Bluesa i Mariusza Lubomskiego. Był niezwykły klimat do tworzenia i działania, mimo że warunki były ciężkie. Dzisiaj sytuacja wydaje się znacznie lepsza, a mimo to nasza muzyka i literatura w żaden sposób nie może doścignąć lat 80. Po prostu ciężko porównywać Sofę, Manchester i Małpę do Republiki i Kobranocki.

Przypatrując się zdjęciom z Facebooka, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to były po prostu cudowne lata. Była w tym wszystkim jakaś wolność, jakaś nawet cudowność. Toruń dziś nie ma magii, jest dionizyjskim miastem, w którym artyści nie pracują, ale bawią się.

I pomyślałem o mieście, które jest bardziej apollińskie, którego wyjątkowość nie bierze się z wyjątkowości architektury, ale z wyjątkowości ludzi, które to miejsce zamieszkują. Automatycznie pomyślałem o Bydgoszczy, która nigdy nie stanie się drugim Poznaniem, mimo że niektórzy mieszkańcy mają takie ambicje.

Pomyślałem też o moim Olsztynie, które niemal pod każdym względem nie ma się co równać do niewiele większego Torunia. Ale to właśnie w tym niewielkim mieście dzieją się rzeczy wielkie, bo wszyscy zdążyli pogodzić się z tym, że lepiej tam nie będzie, o ile nic się z tym nie zrobi. Mariusz Sieniewicz nie wydałby kolejnej powieści o kobietach, Włodzimierz Kowalewski nie opisałby, jak wyglądałoby jego pokolenie za pół wieku, Tamara Bołdak-Janowska nie rozprawiałaby się z potwornościami polskości i polszczyzny.

W Olsztynie rozmawia się z martwymi. W tym względzie to najbardziej polskie miasto ze wszystkich, mimo że na olsztyńskich cmentarzach leżą dopiero cztery pokolenia Polaków. Tam się pamięta nawet o obcych zmarłych, bo sami czujemy się tam obco i z braku naszych zmarłych zajmujemy się tymi, z którymi łączy nas zaledwie geografia. Tam wśród przesiedleńców spokojnie wymarła gwara wileńska, teraz spokojnie wymiera gwara warmińska i niemieckich Prusów, którą posługuje się jeszcze moja babcia. A śmierć języka jest gorsza od śmierci narodu.

Wielu myśli nie zdążyłem w sobie jeszcze poukładać, więc wybaczcie mi chaos. Jedno jest pewne: magię Torunia poczułem zaledwie raz – na festiwalu Bulwar Sztuki. Magię Olsztyna można poczuć bez trudu, słuchając muzyki, która wskrzesza dawne języki i zaśpiewy. To mówi więcej o różnicach między Toruniem a Olsztynem (i Bydgoszczą) niż jakakolwiek oficjalna statystyka.

3 komentarze:

  1. https://www.facebook.com/media/set/?set=a.343978652341860.78329.100001891833542&type=3

    OdpowiedzUsuń
  2. W tamtych czasach w klubie Od Nowa były sale prób udostępnione nieodpłatnie zespołom i to dawało im możliwość rozwoju. Tę funkcję miał spełnić Bunkier 66... W tych dniach mleko się rozlało. Będziemy mieli za to ładny bulwar. Komu po co szarpidruty i dziwaki. Ma być ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, racja. Ale w sumie to straszne tak uwięzić się w tej funkcji opisywacza Torunia i być skazanym na wydobywanie jego nędzy i wielkości, "panie Grzegorzu". To nie głos hejtera, ale prawdziwe współczucie!

    OdpowiedzUsuń