poniedziałek, 25 czerwca 2012

Nie pamiętam

1.



W tym śnie podobam się tylko mężatkom. Nie chcą mieć ze mną nowych dzieci, mam im pomóc wychować stare. Wchodzę do ich domów, na starych zapiaszczonych dywanach widzę porozrzucane zabawki. Czuję się jak na wizji lokalnej w VHS, puszczonej z dopiskiem „Archiwum” w „Uwaga TVN”. Na moją twarz wystarczyło sześć pikseli. Zręcznie unikam wszystkich pułapek, wszystkich zasadzek. Dziecko płacze w drugim pokoju. Mówię do mężatek: „Rozbierzcie się”. „Ty pierwszy” - rzucają figlarnie mężatki, odsłaniając zęby pełne czarnych socjalnych plomb.

2.
Albo sen, z którego nie da rady się wybudzić, który trzyma mnie za rękę do rana. Sen po złym piątku, po którym mózg łuszczy się i pieni. Pojawia się w nim coraz więcej wolnych miejsc. Miejsc, które należy obejść, bo bolą, pogoni, które należy zgubić. Mózg pracuje nad tym, żeby połączyć ze sobą przestrzenie przedzielone pustką i martwicą. Szuka nowych asocjacji i korespondencji, wiąże obrazy i teksty, których nie da się połączyć.

3.
Budzę się, otacza mnie doskonała biel. Kilka głosów, mówią o mnie.
- Dostał taką dawkę, że obudzi się za dwa dni.
- Nie, nie, żadnych dokumentów, żadnych papierów.
- Tak, policja ma. Był fotograf.
- Tak, pod czterdziestkę.
- Chcieli, żebyśmy go nie golili. Że może wtedy ktoś.
- Coś tam wyje po swojemu.
- Jest bardzo odwodniony.
- To po co te pasy?
- Na wszelki wypadek.
- I co? Kilka dni i na Wojska?
- Tak, tak. Niech się sami martwią.

4.
Obojętna twarz młodego mężczyzny. Za nim krząta się starszy.
- Nic do niego nie dociera. Jak się nazywasz?
- Daj spokój, zostaw. Facet zaraz się rozsypie.
- To jakiś menel, co? Bezdomny?

5.
Inna biel. Szorstka niebieska koszula, jądra z zimna tulą się do ciała. Kobieta. Krótkie brązowe włosy. Druciane oprawki z trudem utrzymują tłuste szkła. Nie patrzy na mnie.
- Czy pamięta pan, co się stało? Jak się pan nazywa? Pan mnie w ogóle słyszy? Kiwnij głową, jeśli mnie słyszysz.
Wchodzi sanitariusz. Słyszę tylko jej głos.
- Pawełku, słuchaj, czy coś wiadomo na temat tego nowego? A dali chociaż coś do „Olsztyńskiej”? Dwa razy?
Za jej plecami majaczy kalendarz. Październik, 1998 rok.

6.
Jest 1998 rok. Jeśli jest październik, zacząłem właśnie studia w Toruniu. Za oknem panuje AWS i Jerzy Buzek. Za trzy lata spadną wieże w Nowym Jorku. Tyle śmierci, której chciałbym zapobiec. Tyle piosenek, które można byłoby ukraść. Tyle wierszy, które bez wstydu można byłoby komuś podebrać. Przewidzieć dwie nowe polskie wojny i dwa uderzenia kryzysu, ostrzec Geremka i Kaczyńskiego.

Rodzice są w pracy. Ja jestem w Toruniu z M. i jest nam dobrze. Jest słoneczny październik. Pada tylko wieczorami. Udaje mi się przenieść ze specjalności ogólnej na kulturoznawstwo. Pierwsze piwo w Kotłowni, mieszkanie z Mariuszem na Łaziennej. A. w tym samym czasie zaczyna klasę maturalną w Człuchowie. Zupełnie nic o sobie nie wiemy.

I zapominam o wierszach i piosenkach, wskrzeszaniu zmarłych celebrytów i polityków. Chcę jechać do Człuchowa, wyć pod oknem mojej nieistniejącej jeszcze A. Ale nic nie mogę. Dzielą nas cztery lata. W szpitalu psychiatrycznym przy ul. Wojska Polskiego w Olsztynie leżę spięty pasami, mimo że nie mówię, mrużę tylko znacząco oczy, nie mam ani jednego zęba po lewej stronie zdrętwiałej twarzy. Brodę mam siwą, włosy siwe.

7.
Biel, w której widać tylko twarz matki w zimowym ubraniu. Płaczę bez łez.
- Właśnie wróciliśmy z kościółka. Już, już - mówi.

8.
Biel. Odpinają pasy, podnoszą mnie z prześcieradłem.
- Kuźwa, a ci kolesie z pogotowia to nawet nie wyszli.
- Lepsze to niż po zakład dzwonić. Niech se w miejskim umiera.

9.
I gdy tak leżę, gdy prześcieradło śmiertelnie mnie przykrywa, powtarzam sobie mantrę, powtarzam ją sobie tak. Jedynka, Redykajny - Likusy. Dwójka, Zatorze – Nagórki. Trójka, Dworzec – Słoneczny Stok. Czwórka, Jakubskie – Osiedle Mazurskie. Piątka, Jakubskie – Kortowo. Szóstka – chyba Dajtki, nie pamiętam. Siódemka, Dworzec – Dajtki. Ósemka – nie pamiętam. Dziewiątka, Dworzec – Kortowo. Dziesiątka, Jakubskie – Dajtki. Jedenastka, Dworzec - Nagórki. Dwunastka – Kościuszki, nie pamiętam. Trzynastka – nie pamiętam, Dajtki. Czternastka, Dworzec – Barczewo. Piętnastka , Kortowo – Jaroty. Szesnastka, Kołłątaja – Likusy. Siedemnastka, Likusy – Jaroty. Osiemnastka, Klewki, nie pamiętam. Dziewiętnastka – nie pamiętam. Dwudziestka – nie pamiętam. Dwadzieścia jeden – nie pamiętam.

wtorek, 19 czerwca 2012

Marek jedzie na Wyspy

1.
Mówi się, że Pub Beczka na Rynku Staromiejskim jednego wieczoru w czasie Euro sprzedał 1200 litrów piwa. Lokal pełnił rolę huba dla wszystkich Irlandczyków, którzy zatrzymali się u nas na tydzień. Bardzo żałuję, że mistrzostwa spędziłem w domu, wychodząc w mrok tylko po upokarzających remisach polskiej reprezentacji.

2.
W Kontrapunkcie spotkałem kilku miłych, nieco starszych Irlandczyków. Jeden z nich o celtyckim imieniu Gus jest policjantem. Podejrzewam, że w Polsce nie znajdziemy funkcjonariusza policji wśród szalikowców. U nich podobno to nic nadzwyczajnego. Gus nie mógł zrozumieć, dlaczego Polacy tak chętnie powtarzają mu, że mają problem mentalny z policją. Podejrzewał, że zapewne to ma związek z tym, że zawsze to był element systemu opresji – i to nieważne, czy zaborców, hitlerowców czy Sowietów.

Tłumaczyłem mu, choć nie wiem, czy zostałem zrozumiany, że oni zawsze stoją tam, gdzie stoi ZOMO, że gdy czasy się komplikują, gdy ludzie wychodzą na ulice, oni stoją zawsze w tym samym miejscu i są chowani do tego, aby słuchać rozkazów. Aby rozjaśnić mu wywód, rozpocząłem wątek IRA i INLA i wtedy chyba pojął, o co mi chodzi. W podzięce zaśpiewali mi „Fairytale of New York”, ale wulgarną zwrotkę wykonali głosami przyciszonymi.



3.
W międzyczasie dowiedziałem się, że tylko niektóre puby zarabiają na Euro. Poza Rynkiem Staromiejskim, gdzie zabawa trwa w najlepsze, wszyscy narzekają: że Irlandczyków było mało, że Polacy również niechętnie się pojawiali. Dowiedziałem się, że Kontrapunkt nie przynosi spodziewanych zysków – lokal, w którym zwykłem rozpoczynać piątkowe imprezy, w którym zazwyczaj co tydzień zostawiam najwięcej pieniędzy, bo piwo szybko mi się nudzi i dynamizuję narrację szotami, ma aż tak wielkie problemy, że jego właściciel jedzie na osiem tygodni do Anglii pilnować bodajże jakiegoś sklepu.

Pewnie dałoby się przeżyć piątek bez Kontrapunktu, bo miasto doskonale daje sobie radę bez Piwnicy Pod Aniołem, knajpy Teatru Wiczy, Milesa i Jazzgodu, ale po co zmieniać dobre piątkowe zwyczaje?

4.
Czy da się ten lokal uratować? Zapewne podbicie cen lecha do sześciu złotych za szklankę nie wystarczy. Zapewne też nie ma co rezygnować z kawiarnianego profilu w dzień. Zapewne też nie da się wypieprzyć z piwnic didżejów, którzy na ogół generują same straty. Tańce widziałem tam może ze cztery razy, ale nigdy nie było szaleństwa. Na ogół didżej rozkręca pudło na maksa, licząc na to, że na dole zapanuje tłok jak na schodach w World Trade Center, ale frekwencję robi jedynie jego znudzona nadopiekuńcza dziewczyna, która pilnuje, aby panie w piwnicy zmierzały jedynie do toalety, a nie na pogawędki z panem za deckami.

W piątek zagrała tam Butelka – wystarczy trochę prawdziwej muzyki, a nie set didżeja Fuckheada w śmiesznej czapce, i już są ludzie. Może jednak dałoby się pchnąć lokal w tym kierunku? Oczywiście bez przesady.

No chyba że didżejem stałby się niejaki Rohstein z Olsztyna, który pewnie wiedziałby, jak poruszyć znudzoną toruńską publikę:



Zapewne, aby uratować to miejsce, wystarczyłoby pewnie to, żebyście tam więcej pili. No to więc apeluję: ratujcie Kontrapunkt. W piątek będzie dobra okazja, aby to zacząć - Marek Szczepański otwiera swoją wystawę fotograficzną.

środa, 13 czerwca 2012

Toruń już nie jest miastem magicznym



Chętnie przypominam myśl jednego z wykładowców uniwersyteckich, który opowiadał mi o swego rodzaju sinusoidzie nastrojów na UMK. Uczelnia żyje w pięcioletnich cyklach: są lata dobre i są lata martwe. Rytm szkoły wyznacza też w pewnym sensie rytm całego miasta.

Podejrzewam, że teraz znaleźliśmy się w punkcie zero albo sinusoida wytrąciła się ze swojego cyklu, bo nadal nie wiadomo, czy po latach marazmu - zamiast się rozwijać - nie pogrążymy się w kolejnym kryzysie. Możliwe, że jednak miasto żyje w innym rytmie; możliwe nawet, że wyznaczają go wybory samorządowe, które od trzech kadencji wygrywa Michał Zaleski, możliwe nawet, że w jakimś sensie to jego administracja wpływa na to, że ludzie wybierają małą i bezpieczną stabilizację, a nie strukturalne zmiany w Toruniu.

Na Facebooku działa kilkanaście grup, które na fotografiach przedstawiają to, jak wyglądało środowisko artystyczne miasta w latach 80. Toruń w tym czasie wydał Republikę, Kobranockę, Rejestrację, Bikini, Nocną Zmianę Bluesa i Mariusza Lubomskiego. Był niezwykły klimat do tworzenia i działania, mimo że warunki były ciężkie. Dzisiaj sytuacja wydaje się znacznie lepsza, a mimo to nasza muzyka i literatura w żaden sposób nie może doścignąć lat 80. Po prostu ciężko porównywać Sofę, Manchester i Małpę do Republiki i Kobranocki.

Przypatrując się zdjęciom z Facebooka, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to były po prostu cudowne lata. Była w tym wszystkim jakaś wolność, jakaś nawet cudowność. Toruń dziś nie ma magii, jest dionizyjskim miastem, w którym artyści nie pracują, ale bawią się.

I pomyślałem o mieście, które jest bardziej apollińskie, którego wyjątkowość nie bierze się z wyjątkowości architektury, ale z wyjątkowości ludzi, które to miejsce zamieszkują. Automatycznie pomyślałem o Bydgoszczy, która nigdy nie stanie się drugim Poznaniem, mimo że niektórzy mieszkańcy mają takie ambicje.

Pomyślałem też o moim Olsztynie, które niemal pod każdym względem nie ma się co równać do niewiele większego Torunia. Ale to właśnie w tym niewielkim mieście dzieją się rzeczy wielkie, bo wszyscy zdążyli pogodzić się z tym, że lepiej tam nie będzie, o ile nic się z tym nie zrobi. Mariusz Sieniewicz nie wydałby kolejnej powieści o kobietach, Włodzimierz Kowalewski nie opisałby, jak wyglądałoby jego pokolenie za pół wieku, Tamara Bołdak-Janowska nie rozprawiałaby się z potwornościami polskości i polszczyzny.

W Olsztynie rozmawia się z martwymi. W tym względzie to najbardziej polskie miasto ze wszystkich, mimo że na olsztyńskich cmentarzach leżą dopiero cztery pokolenia Polaków. Tam się pamięta nawet o obcych zmarłych, bo sami czujemy się tam obco i z braku naszych zmarłych zajmujemy się tymi, z którymi łączy nas zaledwie geografia. Tam wśród przesiedleńców spokojnie wymarła gwara wileńska, teraz spokojnie wymiera gwara warmińska i niemieckich Prusów, którą posługuje się jeszcze moja babcia. A śmierć języka jest gorsza od śmierci narodu.

Wielu myśli nie zdążyłem w sobie jeszcze poukładać, więc wybaczcie mi chaos. Jedno jest pewne: magię Torunia poczułem zaledwie raz – na festiwalu Bulwar Sztuki. Magię Olsztyna można poczuć bez trudu, słuchając muzyki, która wskrzesza dawne języki i zaśpiewy. To mówi więcej o różnicach między Toruniem a Olsztynem (i Bydgoszczą) niż jakakolwiek oficjalna statystyka.

niedziela, 10 czerwca 2012

Wielkie finały Euro 2012



Nie przeżyłbym w formie pierwszego weekendu Euro, gdybym zaczął imprezę z pierwszym gwizdkiem. Po drugiej połowie meczu, którą spędziłem w nerwach, 10 cm przed telewizorem, wyszedłem na miasto. Nie zdążyły się na dobre rozpalić latarnie, a chodniki były pełne zombie. Panowie i panie przepasani flagami, ubrani w zimowe szaliki mimo upału. Wszyscy doskonale pijani, ledwie doczekali przerwy meczu Rosja – Czechy. Nigdy nie widziałem tylu przewracających się ludzi.

Knajpy szybko się wyludniły, przyszła nowa nocna zmiana – biało-czerwone pióropusze mocno przywiędły, kapelusze opadły, a kibicowskie makijaże zeszły. Impreza widmo z nieistniejącym didżejem w piwnicy Kontrapunktu – głośna jak Love Parade w Duisburgu. Brak kolejki do baru w Tratwie. Szefowa Zezowatego Szczęścia pyta, czy w innych knajpach jest tak samo tragicznie. Spokój w Hipisówce, w której nigdy nie ma spokoju.

Gdybym miał wskazać miejsca, w których da się bezpiecznie przetrwać Euro, bez wahania skierowałbym wszystkich do Kontry, Zeza i Hipi. Pierwszy z tych klubów jest dobry na początek ucieczki przed tłumem kibicowskich orangutanów. Zez i Hipi to dobre lokale na wielki finał. Ostatnie moje piątki kończyły się właśnie w tych miejscach.

Knajpiane serce Torunia to dziś bez wątpienia Hipisówka – klub, który w kilka tygodni zupełnie mnie zdobył. To miejsce w tym momencie przyciąga największych świrów w tym mieście. Przyciąga też mnie i czasami odkrywa we mnie pasję muzykowania - ku przerażeniu obsługi i gości. Do niedawna, gdy chwytałem za gitarę, barmani opuszczali swoje miejsce pracy, aby mnie spacyfikować. Dlatego sam sobie wydałem zakaz gry na wszelkich instrumentach w tym miejscu, co oczywiście spotkało się z akceptacją szefostwa klubu.

Poza tym jako urodzony olsztynianin mam awersję do szantów. Szanty są olsztyńskim horrorem, zmorą ognisk, grilli, wszelkiego rodzaju plenerów. Ale gdy w Toruniu słyszę szanty, mam ochotę je śpiewać.

No a w piątek widziałem tam forpocztę Zielonej Armii – upitego w sztok młodego Irlandczyka, który wyglądał jak stereotypowy Irlandczyk. Był rudy i tak blady, że odbijał światło. Jest szansa, że chłopak nie zapamiętał drogi do Hipisówki, więc Euro tam nie dotrze.

piątek, 8 czerwca 2012

Miasto w grafomańskiej ruinie



Toruń jest już miastem: sportu, rowerów, pokoju, festiwali, zabytków i studentów. Toruń nie jest zaś Europejską Stolicą Kultury, jak obwieszczał plakat promujący wśród mieszkańców sens ubiegania się o zacny międzynarodowy tytuł.

Toruń teraz będzie „miastem ptaków”. Miasto, które zorganizowało drogą akcję uczulania mieszkańców, żeby nie karmili gołębi. Miasto, które jako jedyne pozbyło się całej miejscowej populacji łabędzi w czasie ptasiej grypy. Miasto, którego zabytki dekorują szpikulce, aby ptaszki nie wymościły tam sobie gniazdek.

Kto wymyśla te hasła? Chciałbym go poznać, chciałbym potrzymać przez chwilę jego dłoń i zajrzeć mu głęboko w oczy. I może nawet przy dobrym świetle dostrzegłbym w nich dwa małe bagienne ogniki, które wielu wywiodły na trzęsawiska zatracenia?

Tych grafomańskich metafor dopełniaczowych jest w tym mieście znacznie więcej. W Toruniu działa Centrum Nowoczesności, któremu ktoś z Warszawy skradł naturalnie kojarzącą się z tym miastem nazwę. Urzędnicy więc ogłosili plebiscyt, który wyłonił oryginalną toruńską tytulaturę. Jury wskazało niezbicie, że najlepszą propozycją jest „Młyn Wiedzy”.

Rozumiem, rozumiem, bo siedziba tej zacnej instytucji jest w starych młynach. Rozumiem, rozumiem, że pełnić będzie przede wszystkim funkcje edukacyjne. Ale dlaczego – ja się pytam się się – ci wszyscy biedni uczniowie muszą być skazani na tak wielki grafomański dramat? Gdybym wylądował jakiś dziwnym trafem na starość jako portier w tym miejscu, to tego miejsca już by nie było. Zburzyłbym Młyn Wiedzy, może nie z samej radości burzenia, ale z typowo estetycznego imperatywu, że należy otaczać się rzeczami ładnymi, a brzydkie po prostu eliminować ze swojego otoczenia.

Chciałbym też poznać człowieka, który odpowiada za „Plażę Gotyku”. Mam tytuł zawodowy magistra filologii polskiej, dość sumiennie przerabiałem zajęcia z liryki u dr Anny Skubaczewskiej-Pniewskiej, ale wobec tej metafory czuję się całkowicie bezradny. Arystoteles wprawdzie uczulał, że przenośnia ułatwia nam dostrzeżenie nieistniejących z pozoru asocjacji, ale w jego słowach nie znajduję pocieszenia. Nawet w księgach prostych generatywistów i sprytnych kognitywistów nie znajduję ratunku. Co, kurwa, łączy plażę i gotyk? Gdzie są ich, kurwa, wspólne pola semantyczne? Przecież "Plaża Gotyku" to jest jebany turniej siatkówki plażowej. Jest piasek, nie ma plaży, są zabytki i gotyk wokół, ale na penis to łączyć?

Siostry i bracia w filologii polskiej, ciężko jest żyć w mieście, w którym instytucje nie straszą kafkowskimi korytarzami, ale grafomanią. Ciężko żyć w mieście, w którego bruku na wieczność zatopiona jest mosiężna blacha z nazwiskiem Janusza Leona Wiśniewskiego.

środa, 6 czerwca 2012

Euro 2012 nas zabije



Z naszej grupy wyjdą Czechy i Rosja, które generalnie nie zrobią szału w kolejnych rundach rozgrywek. Pierwsze demotywatory i memy na temat jakości polskiej reprezentacji zobaczymy już w najbliższy piątek po bezbramkowym remisie z Grecją. Naprzeciw siebie staną bowiem dwie drużyny boleśnie zdesperowane, aby nie stracić gola.

Po przegranych mistrzostwach najpierw wypieprzy się budowlanka – jedyna branża w Polsce, która w ostatnich latach spała spokojnie, bo sypały się kontrakty, wygrywało się przetargi, strumieniami płynęła kasa unijna. Budowlanka była pewną branżą – większość firm albo stała się spółkami giełdowymi, albo wzmocniła pozycję rynkową. To właśnie te przedsiębiorstwa w znacznej mierze odpowiadają na to, że w oficjalnej propagandzie jesteśmy Zieloną Wyspą, a młoda polska komercja jest młoda i niezwykle komercyjna. To dzięki nim nasze miasta i wsie zyskały nowy europejski sznyt.

Zyski budowlańców zwietrzyły instytucje finansowe, które szybko stały się ich udziałowcami. Tak zrobiło na przykład towarzystwo ubezpieczeniowe, od którego w jakimś stopniu będę zależała moja emerytura – zapewne w stopniu nikłym i coraz mniejszym, ale zawsze coś. W ostatnich dniach kursy niektórych spółek budowlanych spadły na ryj, a to wkrótce pociągnie za sobą kolejne obniżki - inwestorzy wyczują trend i w panice wyprzedadzą swoje udziały.

I pęknie ta cała piękna polska bańka budowlana. Polskie części konsorcjów, które stawiają nam mosty, kładą drogi, budują hale i sale, padną, obciążając pozostałe spółki odpowiedzialnością za wykonanie planu. Trzeba zauważyć, że polskie spółki budowlane tak nie do końca są polskie. Są w większości szwedzkie albo niemieckie, ale dla poszanowania tradycji pozostawiono je przy dotychczasowych nazwach. Zabawa polega na tym, że ich większościowy pakiet w obliczu finansowej klęski tego kraju stanie się pakietem mniejszościowym, bo po co obciążać szwedzkie albo niemieckie centrale długiem z obcego kraju?

Gdy padnie giełda, z tego kraju nie będzie co zbierać. Padną instytucje, które kredytowały nasz boom. Polskę zaleje fala męskiego postbudowlanego bezrobocia, które o tyle gorsze jest od kobiecego, że panie bez pracy szukają pracy, a panowie bez pracy lubią położyć się wygodnie w butelce albo obić komuś ryja na ulicy.

Unia nam nie pomoże. Gdy osiągniemy fatalne ratingi, nikt nie będzie pochylał się nad krajem z obcą walutą. „Entszuligung, aber nie jesteście w strefie” - usłyszymy.

Rząd nie weźmie politycznej odpowiedzialności za to, co się wydarzyło. Będzie załamywał ręce, powoływał się na realia rynkowe. W Platformie coraz większe będą podziały, ale tym razem nie będą biegły na linii Tusk – Schetyna, konserwatyści a liberałowie. Podziały będą coraz głębsze, coraz bardziej strukturalne. W gruncie rzeczy sprawa zakończy się tak jak w Grecji: elektorat przerażony ekstremą zagłosuje przeciw ekstremie, a ekstrema będzie miała się dobrze. Nikt nie będzie miał zdolności koalicyjnej. Nikomu nawet nie będzie się opłacało specjalnie negocjować z PSL-em.

Euro 2012 – święto futbolu, piwa, mordobicia i taniej prostytucji – tylko na chwilę przysłoni nasze problemy. Giełda będzie zachowywała się przez trzy tygodnie tak jak polscy kibice, którzy po upokarzającej bramce, śpiewają nam wesoło pod oknami: „Nic się nie stało. Polacy, nic się nie stało”.

wtorek, 5 czerwca 2012

Zaproponowanie elementu humorystycznego po toruńsku

Dzieje filmiku promującego Toruń wśród Irlandczyków były burzliwe niczym supernowa – zabłysł na chwilę, aby przestać całkowicie istnieć. Nic tak internautów nie drażni jak żenada o skali tak ogromnej, że człowiek zaczyna się wstydzić za drugiego człowieka. Podejrzewam, że wielu torunian wstydziło się za pana z pałką, który demonstrował wyższość plastikowej butelki polskiego piwa nad szklaną butelką piwa irlandzkiego. Wstydziło się też za miasto, które takie badziewie postawiło na oficjalnej stronie toruńskiego Euro 2012.

Ponad siedemset osób w dwa dni zapisało się do grupy na Facebooku, aby zbojkotować i uderzyć w autorów mało zabawnego filmiku zrobionego suszarką do włosów. Inicjatorzy tej akcji postawili na jeden z najmocniejszych gatunków publicystycznych – list otwarty. Moim zdaniem ta szlachetna forma zwracania się do adresata bądź adresatów jest przeznaczona do znacznie wyższych celów niż publiczne napiętnowanie autorów beznadziejnego filmiku z YouTube. Artyleria może okazała się zbyt ciężka, ale niesamowicie skuteczna. Wideo zniknęło z sieci.

Pojawiło się za to znakomite dementi, które wystosowała redakcja portalu 2012.torun.pl „w związku z pojawienie się negatywnych opinii dotyczących odbioru jednego z materiałów, zamieszczonych w naszym serwisie i profilach społecznościowych z nim powiązanych”. Ten materiał pokazuje niezbicie, jak nie powinien wyglądać crisis management.

Najpierw dali prosty disclaimer, że Toruń i władze Torunia nie mają z tym materiałem nic wspólnego. Ukorzyli się w prochu, stwierdzając, że jednak wcale im nie zależało na turystycznej promocji miasta:

Zamieszczony ponad dwa tygodnie temu film nie miał też na celu zaprezentowanie walorów turystycznych naszego miasta, a także nie jest elementem promocji programu Toruń 2012, stworzonego specjalnie na potrzeby zbliżających się wielkimi krokami Mistrzostw Europy UEFA „EURO 2012”.

Z rozpaczy odcinają też rękę:

Klip „Invitation for Irish Fans” został stworzony przez naszego partnera, odpowiedzialnego za prowadzenie serwisu www.2012.torun.pl z inicjatywy własnej. Nie był zamawiany i finansowany ze środków Gminy Miasta Toruń.

Oczywiście własną. Film, o ile mi dobrze wiadomo, powstał z inicjatywy grupy KP Sport, a KP Sport jest zarazem redakcją toruńskiego portalu. Tłumacząc to na język normalnych ludzi, brzmi to tak: „Nie mamy nic wspólnego z materiałem, który stworzył nasz partner, czyli w zasadzie my. Nie mamy z sobą nic wspólnego, nic nas tak naprawdę nie łączy”. Niektórzy psychiatrzy w takim rozbiciu ego widzą objawy schizofrenii albo nadużywania psychodelików.

Później panowie – zakład, że nie było tam pań? - opowiadają o źródłach swojej porażki. Winę za wszystko ponoszą media, przede wszystkim ten różowy TVN:

Zainspirowany był on jednym z bardzo popularnych programów rozrywkowych i w takim tonie został stworzony. Jego jedynym przeznaczeniem było zaproponowanie Państwu – potencjalnym odbiorcom, elementu humorystycznego. Wykorzystane w niniejszym filmie materiały i okoliczności znane są zapewne Państwu z licznych portali internetowych. Niestety, nie spodziewaliśmy się że niniejszy – utrzymany w żartobliwym tonie – materiał spotka się z tak negatywnym odbiorem.

Well, raczej ciężko jest dogodzić internautom. Nie każdy proponowany element humorystyczny spotka się z ich ciepłym przyjęciem.

Dlatego też chcielibyśmy serdecznie przeprosić wszystkie osoby, które poczuły się urażone emisją przedmiotowego filmu. Zapewniamy, że jego przekaz nie był wymierzony w kogokolwiek i w cokolwiek.

Jeśli miałbym zgadywać, przeciw komu obrócił się przedmiotowy film, to wskazałbym jego autorów.

A swoją drogą czy nasi internauci nie mogliby zająć się poważniejszymi sprawami? Jest tyle rzeczy do naprawienia, tyle pomysłów może nie od razu na list otwarty, ale drobny obywatelski sprzeciw. Istnieje na przykład taki oto film, którego autorzy z pewnością skroili podatnika:



W tej sprawie internauci nie powinni pisać listów otwartych, tylko uderzyć bezpośrednio do swoich biskupów, aby zwołali w Toruniu synod.

piątek, 1 czerwca 2012

Chwalcie łąki umajone



1.
Udało mi się przeżyć maj, nie pisząc nic o Euro 2012 i żenującej w gruncie rzeczy reklamówce zapraszającej Irlandczyków do naszego miasta. Jak rozumiem, ten materiał z napisami w słynnym języku angielskim ma skusić mieszkańców Zielonej Wyspy, aby choć trochę zrozumieli naszą kulturę. Żaden mieszkaniec Dublina w komentarzach nie wypowiedział się na ten temat.

Panowie z KP Sport skroili miasto, przygotowując film kręcony młynkiem do kawy z fragmentami wideo z YouTube w wersji bardzobardzo-SD.

Dlaczego ten młody człowiek trzyma w ręku pałkę? Dlaczego mówi: „Welcome in Toruń”? Dlaczego trzeba być w tym kraju TVN-em, żeby wykrzesać z siebie choć odrobinę humoru na temat kibiców?

2.
Irlandczycy i tak przyjadą. I tak wypiją cały nasz alkohol. Kiedyś z Gładychem byliśmy w Teatrze Wiczy po kolejnej głośnej premierze w Teatrze Horzycy. Aktorzy w pewnych okolicznościach zachowują się jak szarańcza. Gdy od barmanki dowiedzieliśmy się, że została tylko sangria, poruszony Marcin zadzwonił do żony i pochwalił się, że jesteśmy w knajpie, którą doszczętnie oczyszczono z alkoholu.

3.
Irlandczycy i tak przyjadą. I tak pozbawią resztek przyzwoitości przyzwoite kobiety w tym mieście. Na stronach z ogłoszeniami towarzyskimi z Torunia dominują panie w czarnych włosach. Czarne włosy i sztuczna opalenizna tuszują wiele dermatologicznych mankamentów. Blondynki występują tylko w perukach jak w programie Ewy Drzyzgi. Starsze panie oferują masaż 3D prostaty – czy do tej usługi trzeba założyć okulary zajumane w Cinema City?

4.
Wszyscy, którzy mówią o wielkim a nieodkrytym potencjale Torunia, raz na jakiś czas powinni obejrzeć TVK Toruń i lokalne podstrony serwisów erotycznych.

5.
Jest jeszcze czat toruński na wp.pl. Warto raz na jakiś czas tam zajrzeć. Kobieca_Blondynka jest grubą blondynką, Dama_Po_Czterdziestce nie ma wcale 41 lat, tylko 48. a wszystkie panny podrywa Darro_Golub. Na wallu bryluje Zone_Juz_Mam, a w privach - boty, które na wszystkie pytania odpowiadają „i mało konkretnie”, choć gdzieś tam powoli więdnie Konkretny_Włocławek.

Zauważyłem szczególnie ciekawy nick: Studentka_Pozna_Lekarza. Na krótką chwilę stałem się internistą o specjalizacji reumatologia ze Szpitala Wojewódzkiego, który dorabia sobie w Citomedzie. Panią podniecało osłuchiwanie. Dopytywała ostrożnie, jak to jest uczulać kolejnych pacjentów na zimno stetoskopu, jak bije ich serce, w jakie szmery ucieka, gdy ze stresu tempo przekracza 100 bitów na minutę, jak to jest, jak się dotyka skrawka ich garderoby, jak zabawnie wyglądają, gdy im się każe głęboko oddychać, jak się koncentrują na oddychaniu i oddychają przez usta z otwartymi szeroko ustami.

6.
Jak żyję w internecie, nie słyszałem czegoś równie bizarre. Nawet rosyjska strona o squash fetish, nawet najostrzejsze facial abuse mnie tak nie zadziwiły.

7.
Nie miałem czasu pisać tego bloga. Jest czas na zabawę, jest czas na pracę.

Bardzo ciężko znoszę Kontakt – według mnie najważniejszy festiwal w tym mieście. Moja wytrzymałość na teatr to osiem spektakli w cztery dni. Tak naprawdę nie było czasu, aby to wszystko sobie jakoś poukładać w głowie.

8.
Ruch Palikota w Toruniu postanowił zabłysnąć kolejnym happeningiem. Wcześniej założył maskę Guya Fawkesa na twarzy Kopernika, mając gdzieś to, że Kopernik mocniej wstrząsnął światem i Kościołem niż byle angielski nieudacznik. Tym razem sprowadzili numer 2 RPP w kraju, czyli posła Andrzeja Rozenka, aby zaprotestować przeciwko pożyczce dla kurii. Zaproponował, żeby miasto przekazało pieniądze na nieistniejące Muzeum Ateizmu, gdzie najważniejszym eksponatem byłoby dildo Palikota.

9.
Oprócz tego przeszedłem Diablo - Diablo I, żeby nie było wątpliwości, nadrobiłem zaległości w rodzimej kinematografii i po raz czwarty przechodzę Fallouta 2 – tym razem z innym zestawem perków i bez zabijania handlarzy broni z New Reno.

10.
Czy zawsze musi być puenta, która w celnym, oszczędnym i aforystycznym stylu podsumuje ten maj?