Nie mam żadnych wątpliwości, że tę scenę alternatywną czeka wiele problemów, a być może nawet zawieszenie albo zakończenie działalności. Wicza przez ostatnich kilka lat pracował w Gdańsku – ta decyzja zawodowa nie pozostała obojętna dla teatru i moim zdaniem odbiła się na jakości jego spektakli.
Weźmy za przykład „Kump”, który powstał w koprodukcji z Nordic Black Theatre z Oslo. Widowisko nie wytrzymuje porównania z poprzednią plenerową produkcją torunian – z „Writers & Waiters”, przepiękną formą okazania wdzięczności środowisku, które przyjaźni się z teatrem. Był tam przegląd działań teatralnych, które składają się na oryginalny styl wypowiedzi artystycznych Wiczy. Mimodram, performance i cyrk, do tego jeszcze żywa muzyka. „Kump” powstał w kilka tygodni – toruński zespół nie miał czasu na rozpoznanie możliwości swoich norweskich partnerów. Powstało widowisko marne pod każdym względem: o całkowicie nieprzekonującej wizji plastycznej i nieinteresującej fabule, a także dość mgliście rysującym się przesłaniu. Nie da się zrobić dobrego spektaklu w trzy tygodnie.
Kolejny przykład „Ja, dyktator” - przedstawienie, które powstało w całkowicie szalonych warunkach. Do programu Fringe dostał się monodram „One Night Contract” na podstawie opowiadania Arthura Millera. Krystian Wieczyński w tym inscenizowanym monologu wcielił się w rolę tancerza, który opowiada o propozycji, jaką złożył mu Hitler. Na to przedstawienie można było nałożyć wiele ram interpretacyjnych: to historia starzenia się tancerza, dla którego ciało było jedynym narzędziem pracy; wykład, jak Amerykanie patrzyli na wojnę; przestroga przed wikłaniem sztuki w politykę.
Wicza nie mógł zabrać tego spektaklu do Edynburga, bo teatr stracił prawa do wystawiania tekstu Millera. Przepisał go na nowo, ale głównym bohaterem uczynił Charlesa Chaplina, którego hitlerowiec usiłuje przekonać do zmiany scenariusza „Dyktatora”. Pomysł karkołomny, co zauważyła brytyjska krytyka:
There are many excellent ways to begin a Fringe performance, but standing at the front of the stage in one’s underpants is seldom one of them. In this tediously long hour, Krystian Wieczynski ham-fistedly attempts to explore the similarities between Charlie Chaplin and Hitler, against the backdrop of the film ‘The Great Dictator’. Wieczynski’s strong accent makes the bizarre show even harder to follow, and his attempts to speak and move ostensibly hypnotically come across as merely irritating. Punctuated with abominable tap-dancing and worryingly incremental stages of nudity, this faux-arthouse performance manages to baffle and bore in equal measure. A waste of time, money and a perfectly good venue; any free tickets you receive should be considered overpriced.
It's a ripe area for a study of politics and art and the impact that one can have on the other. Unfortunately, this production doesn’t even come close to achieving that aim.
This is a bizarre, pretentious and deeply unrewarding take on a potentially interesting subject.
Wicza jako dyrektor teatru repertuarowego nie będzie miał czasu na zajęcie się swoim zespołem. Gdy był szefem Gdańsk 2016, do Torunia mógł uciekać przed urzędniczymi stresami. Teraz – mając w ręku dużą infrastrukturę teatralną, z 15 aktorami i dwoma milionami złotych rocznego budżetu – raczej niewiele będzie go ciągnęło do Teatru Wiczy, który nadal jest bezdomny. Obym się mylił.
Reżyser to zawód niestacjonarny, rola szefa teatru wymaga jednak zakorzenienia się w jakimś środowisku, inspirowania i dyskusji. Tego właśnie będzie brakowało jego toruńskiemu zespołowi.
Podejrzewam, że teatr w jakiś cudowny sposób przetrwa i stanie się maszynką do zdobywania dotacji na projekty edukacyjne, dzięki którym japońscy przechodnie rozwieją swoje wątpliwości związane z pisownią nazwiska „Mrożek”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz