piątek, 6 grudnia 2013
Witajcie w naszej bajce
Istnieją sądy odruchowe, automatyczne, z pozoru oczywiste, które gdy im się bliżej przyjrzeć, okazują się mylne, kłamliwe i puste. Taka jest właśnie blogowa publicystyka Hecera.
O radnych mówi: „to jest banda potwornych gamoni i przygłupów” i dziwi się, że „miasto uchodzące za inteligenckie” wybiera tak nieuczonych mężów na swoich reprezentantów. Rządzą nami głupcy - taki zarzut pachnie jakimś mentalnym korwinizmem. Później zaraz nasz bohater rozczula się nad sobą, przypomina sobie dawne dzieje, kiedy się z rewolwerem na debaty chodziło, a był to, panie dziejku, 2010 rok, gdy ktoś nieopacznie zapytał, czy nasz bohater oby nie ma jakichś politycznych ambicji. I Hecer poszedł tym myślowym tropem, wsiąkł w ten scenariusz RPG i rzekł z obrzydzeniem: „Nie, radnym nie zostanę, z radnymi nie mam wspólnych tematów”. Cóż, brak ogłady towarzyskiej i niechęć do bankietowego small talku może być jakąś wymówką przed politycznym zaangażowaniem.
Brzydzi się polityką i fałszywym językiem gamoni i przygłupów, ale czyż z radością nie sięgnął po gesty postpolityki, tej bestii 666, gdy protestował przeciwko nadaniu ronda na średnicówce imienia Tadeusza Mazowieckiego? Radni Platformy zachowali się mało rozsądnie, co nie przeszkodziło Hecerowi zaakceptować ich gestu i zmienić jedynie jego wektor. Średnicówka dzieli mieszkańców, premier III RP łączył, więc nie będzie dobrym patronem, ale byłby dobrym ojcem chrzestnym placyku w centrum miasta. Skopiował akt gamoni i przygłupów, chociaż pewnie bliższa jego antyestablishmentowej duszyczce byłaby poetyka trawestacji. Co go powstrzymało przed mocniejszym performansem? Dlaczego nic go nie podkusiło do radykalniejszych postulatów np. do nazwania bezkolizyjnego skrzyżowania imieniem Bronisława Geremka? Dlaczego gdy inni grają, gra jest głupia?
Później zajmuje się polską dyplomacją i pisze: „Bardzo życzę temu rządowi, żeby zakończył konflikt wewnętrzny na Ukrainie sukcesem, ale nie wierzę, że mu się to uda”. Cóż, taki namysł nad polską racją stanu na Wschodzie brzmi bardzo szlachetnie. Tusk mógłby zakończyć konflikt na Ukrainie? O RLY?
Moją rozmowę z Markiem Żydowiczem do „Gazety” czytał z taką gniewną zapalczywością, że poczerwieniały mu końcówki uszu. Najmocniej oburzyła go moja wypowiedź: „Wszystko jest polityką”. Otóż zaufaj mi, wszystko jest polityką. I film, w którym narratorem jest odwołany w referendum prezydent, i ciągnąca się w nieskończoność obsesja prezydenturą Michała Zaleskiego, i pomysł na tabliczkę z nazwiskiem na zupełnie nieistotnym fragmencie toruńskiego chodnika. Nie ma szlachetnych obywatelskich gestów. W takich baśniach intrygującą postacią w tle zawsze jest jakiś król albo szef gildii, który poświęca bez wahania pionki, aby wystawić na strzał ważną figurę przeciwnika.
Realia Torunia, które przedstawia Hecer, są światem przedstawionym, są baśniową krainą: jest król, jego dwór z potworami i karłami, królewna czesząca włosy na wysokim tarasie, żebrak pokazujący gawiedzi swoją owrzodzoną nogę. Logika snu jest nieubłagana, choć niespójna: w tym obrazku jesteś królem, królewną i żebrakiem.
Najpierw Hecer przedstawia tezę z potężnie wyolbrzymionym błędem, ilustruje ją coraz to bardziej absurdalnymi przykładami, że od razu widać, że to służący zabił, bo chce uciec z kucharką. Nikt nie ma szans i nikt się nie uchroni. Szach mat, toruńskie gamonie. Jak dobrze być mną, jak źle być gamoniem. Jakie życie, taki rap.
Hecer nie ma zbyt wielkiej konkurencji w dyscyplinie „walka z cieniem”. Wejście w jego bloga to zejście w świat przedstawiony, urojony, w którym wrogowie są szpetni i nikczemni, a śpiewak zawsze jest sam – coraz bardziej radykalny i coraz bardziej bezradny.
czwartek, 7 listopada 2013
piątek, 4 października 2013
Jesienna depresja
1.
Śledzę bloga „Anty-Toruń”, choć w niektórych kręgach uchodzi to za szczyt obciachu. W tym momencie to najciekawsze miejsce w toruńskiej blogosferze.
Blog z człowieka robi maniaka. Manią Anty-Torunia są suchary na facebookowym wallu Dworu Artusa. Tak bloger pisze o tym zacnym gmachu:
Monumentalny Dwór Artusa od pierwszej wizyty w Toruniu wgniótł mnie w ziemię swoją powalającą architekturą. W żadnym innym mieście w naszym pięknym kraju nie widziałem… pięknego? To za mało powiedziane. Legendarnego – w mojej opinii – budynku.
Elitarne miejsce, w którym znamienici goście i artyści wielokrotnie dawali kunszt swoich sztuk. Monumentalne, które zapiera dech w piersiach moim osobistym przyjaciołom z całej Polski, którzy po raz pierwszy odwiedzają Gród Kopernika. Architektonicznie idealnie korelujące z dużo starszym Ratuszem Staromiejskim i monumentalnym pomnikiem polskiego astronoma, Mikołaja Kopernika.
W ten sposób o Dworze Artusa może mówić jedynie człowiek, który na wycieczce szkolnej do miasta po raz pierwszy zobaczył gołębia. W jego stronach – a niech to będzie miejscowość tak mało znana, że nazwa najbliższego powiatu wprowadza każdego rozmówcę w zakłopotanie - nie było takiego ptactwa, co człowieka się nie boi i człowiekowi z drogi nie schodzi. Po tym na Starych Rynkach poznaje się dzieciaki z prowincji – nie po ciuchach z Tesco, bo Tesco nie mają; nie po białych słuchawkach podłączonych do pustej kieszeni – biegają jak szalone za miniaturowym miejskim drobiem.
2.
Platforma Obywatelska przygotowała kampanię „Skuteczni dla Torunia”, która stara się wmówić mieszkańcom, że budowa drugiego mostu przez Wisłę to zasługa tego ugrupowania. Jak wiadomo, ta inwestycja w części powstaje za pieniądze unijne, o których dystrybucji decyduje rząd. Zastanawiam się, w jaki sposób można sobie przypisać z tego tytułu zasługi, zapominając o tych, którzy wzięli na siebie ciężar realizacji całego przedsięwzięcia.
Powstaje dość niefortunne wrażenie, że Toruń otworzy nowy most, tylko dlatego że jakaś partia, która z inicjatywą niewiele ma wspólnego, na to pozwoliła. Przyznanie Toruniowi dotacji na inwestycję nie powinno być powodem do dumy. To jest zadanie rządu. Czy państwowy mecenas, gdy przyznaje stypendia artystyczne, upaja się wizją swojej szczodrości i skuteczności? Mówi: „Sorry, płyta być może nawet fajna, ale to moja zasługa”?
3.
Jarosław Jaworski nawet do knajpy idzie z tezą. Dopóki nie poszedł na kebaba, mówił o miałkości lokalnego środowiska. Gdy uregulował poziom cukru we krwi, darował sobie rozprawki. Na blogu żałuje, że w Toruniu już się tak zaciekle nie dyskutuje w knajpach. Fermentu nie wywołał – Jacek Chmielewski w jedynym nieusuniętym komentarzu zauważył, że nic się w mieście nie zmieni, dopóki nie zmienimy prezydenta.
Słusznie.
4.
Byłem na koncercie Sera Charlesa. To dziwny zespół. Wokalista Stefan Kornacki w zimowych butach wygina się pod mikrofonem, a przestaje się wyginać, kiedy przestaje mówić. Okazji do niemówienia ma niezwykle mało, bo kiedy kończy, zespół też kończy. Kawałki są krótkie, tak jakby frontman zabronił chłopakom rozegrania się gdzieś w tle, bo sam nie wie, co ze sobą zrobić, gdy muzyka gra, a on właśnie skończył pracę. Po tym poznaje się dobrego wokalistę, że wie, co zrobić ze swoim ciałem, kiedy jego rola w piosence gaśnie.
5.
Chwilę później zagrał Tomasz Organek z Sofy. Bardzo dobrze się bawiłem, rozkminiając wszystkie cytaty muzyczne z jego piosenek. Chłopak do swoich kawałków wrzucił cały kanon rockowych lektur lekko zbuntowanego nastolatka - z The Doors i Led Zeppelin na czele. Z motywów mordowanych seryjnie przez wszystkich ulicznych grajków stworzył zupełnie nowy świat brzmieniowy i oddał hołd swoim mistrzom. To było po prostu znakomite. Organek jest dobrym tekściarzem i nie rozumiem, dlaczego część swojego solowego repertuaru zaśpiewał po angielsku. To, że nie były to teksty osadzone w rockowym pustosłowiu, wcale go nie usprawiedliwia.
6.
Pisałem o ataku kiboli na Galerię Nad Wisłą. Kibole zaatakowali, bo w tym miejscu miała się odbyć premiera fotoreportażu, który przygotowały dwie toruńskie artystki. Panie wybrały się w Polskę, aby sfotografować się w zapomnianym przez cywilizacją miejscach w sukniach ślubnych. Nawiązały do stylistyki sesji zdjęciowych, które zwykle odbywają się chwilę przed tym, jak dwoje młodych ludzi postanawia popełnić wspólnie swój największy błąd życiowy.
W tym koncepcie nie ma nic zaskakującego, nawet gdy dowiemy się, że artystki w ten sposób wypowiedziały się w sprawie związków partnerskich. Rezultat tego artystyczno-socjologicznego eksperymentu jest oczywisty: ktoś się wzruszył i poparł, ktoś obraził, ktoś chciał wysyłać do gazu. W tym kraju nie trzeba wysilać się na sztukę, aby dojść do wniosku, że statystyczny Polak jest homofobem. Wartość poznawcza tego przewidywalnego działania jest nikła.
7.
Smutno i brzydko. Ładne dziewczęta są tylko na stockowych zdjęciach.
poniedziałek, 9 września 2013
Obudźcie mnie, kiedy się skończy
1.
Nie jestem więźniem tego bloga, piszę, kiedy mi się podoba.
2.
Sytuacja z Cafe Draże mocno mnie zdołowała. Zaraz po tym, jak właściciele knajpy i ich przyjaciele zakończyli pierwszy dzień protestu przeciwko zamknięciu kawiarni, zadzwoniła do mnie poetka, która drżącym głosem wyrecytowała świeżo napisany wiersz związany z tą sprawą.
Ma prawo teraz czuć się oszukana. Urzędnicy przeszli jak walec po właścicielach Draży, stwierdzając, że od października 2012 trwało postępowanie administracyjne w sprawie sprzedaży alkoholu bez zezwolenia, które zakończyło się werdyktem niekorzystnym dla Draży. W kawiarni można było kupić kawę z wolnego handlu, wspierając tym samym pracowników z Brazylii i Argentyny. Jednocześnie – jak się dowiedziałem – barmani pracowali tam na śmieciówkach. Czyli można jednak pomagać anonimowym pracownikom z Ameryki Południowej, a ruchać na kasie biednych studenciaków z Torunia.
Lokal padł ofiarą napaści – kilkunastu małolatów w kapturach obrzuciło budynek butelkami po piwie, skroili kilka banerów, które później demonstracyjnie spalili. Nikt nie wezwał policji, więc oprócz kilku doniesień prasowych nie ma żadnej oficjalnej dokumentacji na ten temat. Jak tu walczyć z urzędnikami i narodowcami, kiedy nielegalnie handluje się alkiem, a w momencie zagrożenia swoich klientów nie dzwoni się do bastardów? Dziecinada.
3.
Na ulicy, którą codziennie pokonuję w drodze do pracy, jest ogrodzenie. Narodowcy i punkowcy prześcigają się w hasłach, którzy z nich bardziej kolaborują z policją. „Naziole i policja jedna koalicja” - diagnozują anarchiści. Nacjonaliści przekreślają nacjonalistów i piszą, że jednak anarchiści i policja to jedna koalicja.
4.
Nacjonaliści i kibole z uciechy zacierają ręce. Dowiedzieli się, że po ich ataku Galeria Nad Wisłą kończy działalność. Nie będzie nikt dzieciaków lewacką sztuką manierował. Artyści po jednym incydencie podkulili ogon pod siebie jak licho. Nie mają zamiaru się bronić, nie chcą manifestować, łatwo przełknęli porażkę.
„Tango down”, krzyczy kibolstwo. „Cafe Draże załatwili za nas urzędnicy, artyści sami się wyprowadzili z działek na Przybyszewskiego. Teraz walniemy w etnolale z Kulturhauza, narkodidżejów z NRD i ład narodowy przywrócimy na Bydgoskim”.
To się zaczyna, panowie i panie z Grupy Samokształceniowej byłej Galerii Nad Wisłą. Nie nauczyliście się jednej rzeczy: Jeśli trzymacie się z dala od polityki, polityka przychodzi do was i rozbija wam krasnale w ogródku.
Ta sytuacja wymaga zdecydowanych środków: manifestacji, oświadczenia prezydenta Torunia, poważnych zobowiązań ze strony policji i straży miejskiej, a nie uczonego namysłu nad przeciętną sztuką studentów sztuk pięknych. W przeciwnym razie staniemy się drugim Białymstokiem.
5.
Tofifest bije rekordy żebrolajków. Teraz organizatorzy tego zdecydowanie najciekawiej rozwijającego się toruńskiego festiwalu zamarzyli sobie, żeby film o naszym mieście zrobił Woody Allen. Zachęcają do wysyłania e-maili, które zbiorą i wyślą do reżysera.
Niezły pomysł jak na akuszerów kongresu kujawsko-pomorskich filmowców. Kongres brzmi dumnie – proponowałbym od razu coś mocniejszego niż spotkanie, panel albo dyskusja. Synod brzmi zdecydowanie najlepiej.
6.
Przy każdej większej postaci czuwają statyści, ciury obozowe, które nie mają nerwu i talentu, aby walczyć na pierwszej linii frontu. W zasadzie nie wiadomo, czym oni się zajmują i jak ich w towarzystwie zajawiać. Piastują jakieś niewyraźne stanowiska, mają mgławicowy zakres obowiązków. Wyglądają i reprezentują. W knajpach zabawiają brzydką koleżankę ofiary, którą złowi ich mistrz.
7.
Rondo w ciągu Szosy Bydgoskiej, u zbiegu z ulicą Mickiewicza, będzie nosiło nazwę „Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką”. Wyobraźnia podsuwa rozmaite scenariusze wypadków, które mogłyby się rozegrać w tym miejscu. Dwóch poszkodowanych na Rondzie Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką. Pijany kierowca skosił latarnię na Rondzie Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką. Nagi student spał na Rondzie Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką. Ulice mają nazwy po to, aby coś upamiętniać i żeby się nie pogubić. Rzeczywistość dopisuje do tego historie.
Na szczęście na rondach nikt nie mieszka.
8.
Uroczystość otwarcia mostu będzie kosztowała 600 tys. zł. Gdzie jest problem? To za dużo czy za mało? Gdy przyjmiemy, że nauczyciel dyplomowany zarabia przeciętnie 3,1 tys. zł brutto, czyli 37,2 tys. zł brutto rocznie, wyjdzie nam, że w czasie kilkugodzinnej gali Toruń wyda 16 pełnych rocznych etatów nauczycielskich. Można przyjąć, że za te pieniądze wyżywi się 16 toruńskich rodzin.
9.
Lubię patrzeć w toruńskie niebo, rozjaśnione od fajerwerków. Psy przerażone ujadają, koty chowają się pod łóżkami, w pięć minut w powietrze idą moje roczne zarobki.
Nie jestem więźniem tego bloga, piszę, kiedy mi się podoba.
2.
Sytuacja z Cafe Draże mocno mnie zdołowała. Zaraz po tym, jak właściciele knajpy i ich przyjaciele zakończyli pierwszy dzień protestu przeciwko zamknięciu kawiarni, zadzwoniła do mnie poetka, która drżącym głosem wyrecytowała świeżo napisany wiersz związany z tą sprawą.
Ma prawo teraz czuć się oszukana. Urzędnicy przeszli jak walec po właścicielach Draży, stwierdzając, że od października 2012 trwało postępowanie administracyjne w sprawie sprzedaży alkoholu bez zezwolenia, które zakończyło się werdyktem niekorzystnym dla Draży. W kawiarni można było kupić kawę z wolnego handlu, wspierając tym samym pracowników z Brazylii i Argentyny. Jednocześnie – jak się dowiedziałem – barmani pracowali tam na śmieciówkach. Czyli można jednak pomagać anonimowym pracownikom z Ameryki Południowej, a ruchać na kasie biednych studenciaków z Torunia.
Lokal padł ofiarą napaści – kilkunastu małolatów w kapturach obrzuciło budynek butelkami po piwie, skroili kilka banerów, które później demonstracyjnie spalili. Nikt nie wezwał policji, więc oprócz kilku doniesień prasowych nie ma żadnej oficjalnej dokumentacji na ten temat. Jak tu walczyć z urzędnikami i narodowcami, kiedy nielegalnie handluje się alkiem, a w momencie zagrożenia swoich klientów nie dzwoni się do bastardów? Dziecinada.
3.
Na ulicy, którą codziennie pokonuję w drodze do pracy, jest ogrodzenie. Narodowcy i punkowcy prześcigają się w hasłach, którzy z nich bardziej kolaborują z policją. „Naziole i policja jedna koalicja” - diagnozują anarchiści. Nacjonaliści przekreślają nacjonalistów i piszą, że jednak anarchiści i policja to jedna koalicja.
4.
Nacjonaliści i kibole z uciechy zacierają ręce. Dowiedzieli się, że po ich ataku Galeria Nad Wisłą kończy działalność. Nie będzie nikt dzieciaków lewacką sztuką manierował. Artyści po jednym incydencie podkulili ogon pod siebie jak licho. Nie mają zamiaru się bronić, nie chcą manifestować, łatwo przełknęli porażkę.
„Tango down”, krzyczy kibolstwo. „Cafe Draże załatwili za nas urzędnicy, artyści sami się wyprowadzili z działek na Przybyszewskiego. Teraz walniemy w etnolale z Kulturhauza, narkodidżejów z NRD i ład narodowy przywrócimy na Bydgoskim”.
To się zaczyna, panowie i panie z Grupy Samokształceniowej byłej Galerii Nad Wisłą. Nie nauczyliście się jednej rzeczy: Jeśli trzymacie się z dala od polityki, polityka przychodzi do was i rozbija wam krasnale w ogródku.
Ta sytuacja wymaga zdecydowanych środków: manifestacji, oświadczenia prezydenta Torunia, poważnych zobowiązań ze strony policji i straży miejskiej, a nie uczonego namysłu nad przeciętną sztuką studentów sztuk pięknych. W przeciwnym razie staniemy się drugim Białymstokiem.
5.
Tofifest bije rekordy żebrolajków. Teraz organizatorzy tego zdecydowanie najciekawiej rozwijającego się toruńskiego festiwalu zamarzyli sobie, żeby film o naszym mieście zrobił Woody Allen. Zachęcają do wysyłania e-maili, które zbiorą i wyślą do reżysera.
Niezły pomysł jak na akuszerów kongresu kujawsko-pomorskich filmowców. Kongres brzmi dumnie – proponowałbym od razu coś mocniejszego niż spotkanie, panel albo dyskusja. Synod brzmi zdecydowanie najlepiej.
6.
Przy każdej większej postaci czuwają statyści, ciury obozowe, które nie mają nerwu i talentu, aby walczyć na pierwszej linii frontu. W zasadzie nie wiadomo, czym oni się zajmują i jak ich w towarzystwie zajawiać. Piastują jakieś niewyraźne stanowiska, mają mgławicowy zakres obowiązków. Wyglądają i reprezentują. W knajpach zabawiają brzydką koleżankę ofiary, którą złowi ich mistrz.
7.
Rondo w ciągu Szosy Bydgoskiej, u zbiegu z ulicą Mickiewicza, będzie nosiło nazwę „Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką”. Wyobraźnia podsuwa rozmaite scenariusze wypadków, które mogłyby się rozegrać w tym miejscu. Dwóch poszkodowanych na Rondzie Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką. Pijany kierowca skosił latarnię na Rondzie Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką. Nagi student spał na Rondzie Polaków Poszkodowanych przez Rzeszę Niemiecką. Ulice mają nazwy po to, aby coś upamiętniać i żeby się nie pogubić. Rzeczywistość dopisuje do tego historie.
Na szczęście na rondach nikt nie mieszka.
8.
Uroczystość otwarcia mostu będzie kosztowała 600 tys. zł. Gdzie jest problem? To za dużo czy za mało? Gdy przyjmiemy, że nauczyciel dyplomowany zarabia przeciętnie 3,1 tys. zł brutto, czyli 37,2 tys. zł brutto rocznie, wyjdzie nam, że w czasie kilkugodzinnej gali Toruń wyda 16 pełnych rocznych etatów nauczycielskich. Można przyjąć, że za te pieniądze wyżywi się 16 toruńskich rodzin.
9.
Lubię patrzeć w toruńskie niebo, rozjaśnione od fajerwerków. Psy przerażone ujadają, koty chowają się pod łóżkami, w pięć minut w powietrze idą moje roczne zarobki.
poniedziałek, 29 lipca 2013
Znaleźć swoje miejsce
Nigdy nie byłem fanem Misia. Za dużo tam było tańca, nieciekawych barmanów i nieciekawych gości. Zawsze udało mi się znaleźć znacznie lepsze miejsce do picia. Dziś w piwnicach Wozowni na Ducha św. jest Mocart. Niech nikogo nie zwiedzie nieco pretensjonalna nazwa tego klubu. Założyli go twórcy Hipisówki – pubu, w którym przez kilka ostatnich sezonów regularnie kończyłem imprezy.
Miałem wiele wątpliwości, czy zmiana miejsca na dawnego nieciekawego Misia im się w ogóle powiedzie. Po drodze można łatwo zgubić takie małe rzeczy jak klimat. Miś był dla mnie zdecydowanie za dużym i zbyt jasnym lokalem. Źle się tam po prostu czułem.
Hipisówka była zupełnie innym miejscem. Ciemnym, posępnym, gdzie w rogu można sobie uciąć alkoholową drzemkę. W Mocarcie jest znacznie więcej miejsca do ukrycia, ale wszystko zajmują ludzie.
Na Ducha św. byłem jak na razie dwa razy. Może jest jaśniej, może jest trochę więcej gości i więcej miejsca, ale nadal w ciemnościach raz po raz czyjąś piękną twarz rozjaśnia tam papieros.
wtorek, 23 lipca 2013
środa, 12 czerwca 2013
czwartek, 6 czerwca 2013
środa, 17 kwietnia 2013
Była Magdalenka, jest Barbarka
Co by się stało, gdyby teraz rządy w mieście przejęli ludzie z roczników 70. i 80.?
Postanowiłem przygotować Urząd Miasta Dusz. To jest dream team, który tworzą megamocne nazwiska działaczy kulturalnych i społecznych z Torunia. Część z nich przyznaje się do swoich sympatii politycznych, niektórzy startowali, ale bez skutku do rady miasta. Nie sięgałem po aparatczyków, politologów i innych improduktywów. Część wydziałów – głównie dotyczących spraw administracyjnych - pozostawiłem bez obsady. Poza tym prawo się cały czas zmienia i dostęp do niektórych stanowisk będą mieli osoby bez kierunkowego wykształcenia. W przypadku wydziału prawnego myślałem o Michale Jakubaszku, adwokacie i radnym PiS, ale po namyśle zrezygnowałem, bo nie sądzę, aby interesowała go praca w takim zespole.
Oto moje zestawienie:
Biuro Toruńskiego Centrum Miasta – Paweł Kołacz, społecznik, założyciel Stowarzyszenia Bydgoskie Przedmieście, któremu w znacznym stopniu to osiedle zawdzięcza zmiany rewitalizacyjne. Współautor projektu „Restart” dotyczącego Starówki.
Wydział Środowiska i Zieleni – Piotr Wielgus, były specjalista ds. ochrony środowiska w Toruń Pacific, prezes fundacji Pracownia Zrównoważonego Rozwoju, prowadzi firmę, która organizuje szkolenia z zakresu CSW.
Wydział Komunikacji Społecznej i Informacji - Jarosław Jaworski, specjalista od PR, były dziennikarz, były satyryk, rzecznik prasowy wielu festiwali i organizacji. A do tego muzealnik, bloger, scenarzysta i producent.
Rzecznik prasowy prezydenta Torunia – Marcin Czyżniewski, historyk z wykształcenia, były dziennikarz, pracownik naukowy UMK i jego rzecznik prasowy, był niegdyś rzecznikiem prasowym prezydenta Michała Zaleskiego.
Biuro Miejskiego Konserwatora Zabytków – Jacek Chmielewski, fotografik z wykształcenia, pasjonat architektury modernistycznej, którą w zasadzie odkrył dla miasta.
Wydział Budżetu i Planowania Finansowego – Bartosz Dawidowicz, znany toruński internauta, absolwent warszawskiej SGH, ukończył kilkanaście kursów i stypendiów zagranicznych, krytyk polityki finansowej Michała Zaleskiego, neoliberał, ale wiele brakuje mu do dogmatyzmu.
Wydział Kultury – Katarzyna Jaworska, szefowa fundacji Biuro Kultury, organizatorka festiwalu filmowego Tofifest, pracowniczka CSW, w którym z powodzeniem prowadzi kino. Jurorka kilkunastu międzynarodowych festiwali filmowych. Filmoznawczyni i filolożka.
Wydział Prawny – Paweł Matlakiewicz, absolwent prawa UMK, doktorant na zarządzaniu. Specjalista od pozyskiwania środków europejskich, animator lokalnego życia kulturalnego, były przewodniczący samorządu studenckiego UMK, były prezes fundacji Platon.
Wydział Zdrowia i Polityki Społecznej – Magdalena Szwechowicz, animatorka społeczna, współpracowała z Polską Akcją Humanitarną i fundacją Światło, prowadzi kilkanaście akcji charytatywnych.
Wydział Gospodarki Komunalnej – Maciej Neumann, historyk z wykształcenia, publicysta, znawca nowych rozwiązań w komunikacji publicznej w Europie. Stworzył najlepszą społeczną koncepcję modernizacji pl. Rapackiego w Toruniu.
Wydział Rozwoju i Programowania Europejskiego – Maciej Duszyński, absolwent Akademii Artes Liberales, UMK i UW. Publicysta, specjalista od stosunków międzynarodowych, ukończył wiele kursów i stypendiów zagranicznych, animator kultury. Obecnie mieszka w Indonezji.
Wydział Architektury i Budownictwa – Marta Kołacz, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, specjalistka od designu.
Wydział Inwestycji i Remontów - Tomasz Wegner, muzyk i filolog polski, specjalista od PR w Skanska Polska. Zna się na dużych inwestycjach.
Biuro Obsługi Inwestora – Łukasz Broniszewski, filozof z wykształcenia, fotografik, szef fundacji Stabilo – jednej z największych w regionie organizacji pozarządowej zajmującej się aktywizacją zawodową bezrobotnych. Zajmuje się głównie rynkiem pracy.
Wydział Promocji – Artur Jabłoński, bloger, wykładowca akademicki, specjalista od PR, nowych mediów i social media.
Wydział Sportu i Turystyki – Dawid Witnik, student administracji UMK, szef drużyny futbolu amerykańskiego Angels, wspiera sport amatorski i młodzieżowy.
Wydział Edukacji – Marta Karalus, animatorka kultury, autorka wielu inicjatyw kulturalnych i edukacyjnych, założyła m.in. Kulturhauz, stowarzyszenie Sztuka Cię Szuka.
Miejski Rzecznik Konsumentów – Kamil Sakałus, dziennikarz, redaktor, wydawca, na swoim blogu kulinarnym piętnuje przypadki łamania praw konsumenta.
Teatr Baj Pomorski – Romuald Pokojski, szef Teatru Wiczy, jeden z najciekawszych reżyserów młodego pokolenia, obecnie prowadzi teatr Miniatura w Gdańsku.
Dwór Artusa – Marceli Sulecki, absolwent stosunków międzynarodowych, animator kultury związany z fundacją Win-Win, publicysta.
Dom Muz – Katarzyna Jankowska, malarka z wykształcenia, animatorka kultury, specjalistka od edukacji artystycznej. Współtworzy Kulturhauz.
Młodzieżowy Dom Kultury – Matylda Hinc, specjalistka od edukacji artystycznej, pracuje w CSW.
Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy - Jan Świerkowski, doktorant na astronomii UMK, szef fundacji Platon, organizator spektakli Instytutu B61.
Centrum Sztuki Współczesnej - Monika Weychert-Waluszko, jedna z najciekawszych kuratorek młodego pokolenia, krytyczka sztuki, dziennikarka i animatorka kultury.
Toruńska Agenda Kulturalna - Dorota Schreiber, animatorka kultury związana z fundacją You Have It, specjalizuje się w wymianach międzynarodowych i edukacji artystycznej.
Prezydent Miasta Torunia - Joanna Scheuring-Wielgus, obecnie pracowniczka Toruń Pacific, specjalistka od zdobywania funduszy europejskich, prowadzi fundację Win-Win, wcześniej współpracowała m.in. z Teatrem Wiczy i Pracownią Zrównoważonego Rozwoju, zainaugurowała kilka dyskusji dotyczących przyszłości Torunia.
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Natalia Waloch zmienia nazwisko, ale Facebook ją banuje
Robisz wielki błąd -
tylko tak może się zacząć przyzwoity wiersz weselny.
Jest kilka spraw, które musimy sobie raz na zawsze wyjaśnić.
Pomyśl o tym wszystkim ciepło, jak o przysłudze.
Droga do świętości jest krótsza przez męczeństwo.
Mam związanych z tobą kilka planów biznesowych.
Sprzedaż ziaren kawy, które opuściły Twój układ pokarmowy.
Mógłbym przysiąc, że mają normę ISO,
że są tak dobre jak święty Krzysztof.
Mogę się oszukiwać, że nic się teraz nie zmieni.
I że zawsze będziesz
ciepła jak baronowa Thatcher przed izbą lordów,
spokojna jak Tymoszenko na więziennym tramalu,
kontrowersyjna jak niebieskie dżinsy Beaty Kozidrak,
szczera jak bóle miesiączkowe Anny Grodzkiej.
Ale już poważnie, to ważna sprawa.
To złe, ale przyjemne, znęcać się nad słabszymi.
A później ustawić komórkę na pięć minut drzemki
i patrzeć, jak z tego miejsca rozchodzą się kręgi.
Obraca się w Tobie Zło.
Zło jest małe, krzyczy w Tobie i w Tobie płacze.
A gdy zbiera się mu na łzy, zbiera się na deszcz.
I gdy wyjdzie z Ciebie w stronę światła,
paląc za sobą mosty, trując studnie,
obsypując solą świeżą ziemię, dyrygując odwodami
i przegrupowaniami, i gdy wyjdzie z Ciebie,
gołębie zakręcą ponad tym złym miastem,
jakby chciały dać światu znak, że oto zaczyna się zagłada.
Głos Elohima brzmi dumnie, głos Adonaia grzmi pewnie,
jakby na starość uczył się aktorstwa w Studiu P.
Spłonie trzecia część ziemi, drzew i wszystka trawa zielona,
trzecia część wód stanie się krwią,
trzecia część wód stanie się piołunem.
Jak wybrnąć z tej towarzyskiej apokalipsy?
Kropka w prawym górnym rogu niczego nie kończy,
napisy końcowe niczego nie tłumaczą.
Z nim możesz pójść tylko na wrzosowisko
i zapomnieć wszystko, Natalio.
To ostatnie wesele, które skończy na Twoim fejsie.
Później na Twoim fejsie będzie kończył tylko Paweł.
środa, 27 marca 2013
Zima wasza, wiosna niczyja
1.
Wiosna nadchodzi i budzą się polityczne trolle – takie z najgłębszych i najciemniejszych zakamarków drugiego mostu przez Wisłę, z oczami zaropiałymi i ze światłowstrętem. Budzą się weterani dawnych nieudanych rewolucji, panowie znudzeni kolejnymi spiskami pałacowymi, którzy zamiast matki polityki wybrali ciepłe miejsce w spółdzielniach, koteriach i klubach. A którym znów zaświeciły się oczy, bo władza jest jak pierścień z Mordoru – podstępnie dusi, szepcze ciemne słowa w uszy i nie ma przed tym ucieczki i nie ma nadziei, bo władza woła i podnieca, bo powraca w myślach znajomy kształt przewracanego w dłoniach klucza do drzwi miasta.
Dlatego trzeba się kimś otoczyć, wskrzesić swoje dawne środowiska i powrócić do dawnych tytulatur. Tak, tak, panie dyrektorze. Dziękuję za celną uwagę, panie redaktorze. Słuszne pytanie, panie prezesie. Nikt nie czuje się jak zdeklasowana zabiedzona szlachta, która z rozpaczliwą pieczołowitością co sobotę szczoteczką do zębów poleruje poczerniałe rodowe srebra.
2.
Jeszcze chwila, a przypomni o sobie partyjna młodzież. Taka, która życia nie zaznała. Która nie ma żadnego zawodu, bo odkąd pamięta piaskowała hełmy partyjnych przywódców, smarowała łuski i czyściła karabiny. Mali dobosze byli najsłodszymi elementami każdego batalistycznego obrazu. Taktowali rytm, choć traktowali ich jak podłych markietanów. Ginęli zawsze malowniczo, z nierozerwanym bębnem, z włosami rozsypanymi na trawie, z twarzą rozmodloną, z dłonią gotową do zadania kolejnego niecierpliwego ciosu rozciągniętej skórze pospolitych zwierząt.
Synowie pułku są na ogół statystami w wielkiej walce, przenoszą ogromne skoroszyty, odbierają zbędne telefony. Umieją wiązać krawaty, dobrać spinki do mankietów. Nawet gdy z mandatu społecznego uda się im cokolwiek osiągnąć, pokornie słuchają panów. Poglądy im są do szczęścia zupełnie niepotrzebne.
3.
Prezydent Michał Zaleski powiedział mieszkańcom, że od „polemik są puby”. Solon nazwał przestępcą każdego, kto unika polemiki. Może jest w tym jednak jakaś racja, jakiś surowy gest wychowawczy? Hitler przecież zaczął się w kawiarni.
4.
Wiosna budzi alternatywną młodzież, która próbuje się zrzeszać. Na razie rozmawiają o władzy i pieniądzach. Nie budzi to w nich żadnych emocji. Tak jest, jak się ma samych liderów i nikogo, kim można byłoby rządzić.
5.
Wiosna idzie i wiosenna ramówka idzie w TVK Toruń. Już dziś sam widok czułego – ale surowego – obiektywu zdmuchnie ostatni promień śmiechu z twarzy miejskich urzędników. Lojalni – ale tylko wobec dziennikarskich standardów – pracownicy zasłyną z agresywnych pytań i kontrowersyjnych tematów. Prezydent przestanie mieszkać na kanale 100 w moim telewizorze. Nie będzie sugestywnych kadrów z dołu, które podkreślają wyniosłość i powagę jego urzędu.
Wiosna nadchodzi i budzą się polityczne trolle – takie z najgłębszych i najciemniejszych zakamarków drugiego mostu przez Wisłę, z oczami zaropiałymi i ze światłowstrętem. Budzą się weterani dawnych nieudanych rewolucji, panowie znudzeni kolejnymi spiskami pałacowymi, którzy zamiast matki polityki wybrali ciepłe miejsce w spółdzielniach, koteriach i klubach. A którym znów zaświeciły się oczy, bo władza jest jak pierścień z Mordoru – podstępnie dusi, szepcze ciemne słowa w uszy i nie ma przed tym ucieczki i nie ma nadziei, bo władza woła i podnieca, bo powraca w myślach znajomy kształt przewracanego w dłoniach klucza do drzwi miasta.
Dlatego trzeba się kimś otoczyć, wskrzesić swoje dawne środowiska i powrócić do dawnych tytulatur. Tak, tak, panie dyrektorze. Dziękuję za celną uwagę, panie redaktorze. Słuszne pytanie, panie prezesie. Nikt nie czuje się jak zdeklasowana zabiedzona szlachta, która z rozpaczliwą pieczołowitością co sobotę szczoteczką do zębów poleruje poczerniałe rodowe srebra.
2.
Jeszcze chwila, a przypomni o sobie partyjna młodzież. Taka, która życia nie zaznała. Która nie ma żadnego zawodu, bo odkąd pamięta piaskowała hełmy partyjnych przywódców, smarowała łuski i czyściła karabiny. Mali dobosze byli najsłodszymi elementami każdego batalistycznego obrazu. Taktowali rytm, choć traktowali ich jak podłych markietanów. Ginęli zawsze malowniczo, z nierozerwanym bębnem, z włosami rozsypanymi na trawie, z twarzą rozmodloną, z dłonią gotową do zadania kolejnego niecierpliwego ciosu rozciągniętej skórze pospolitych zwierząt.
Synowie pułku są na ogół statystami w wielkiej walce, przenoszą ogromne skoroszyty, odbierają zbędne telefony. Umieją wiązać krawaty, dobrać spinki do mankietów. Nawet gdy z mandatu społecznego uda się im cokolwiek osiągnąć, pokornie słuchają panów. Poglądy im są do szczęścia zupełnie niepotrzebne.
3.
Prezydent Michał Zaleski powiedział mieszkańcom, że od „polemik są puby”. Solon nazwał przestępcą każdego, kto unika polemiki. Może jest w tym jednak jakaś racja, jakiś surowy gest wychowawczy? Hitler przecież zaczął się w kawiarni.
4.
Wiosna budzi alternatywną młodzież, która próbuje się zrzeszać. Na razie rozmawiają o władzy i pieniądzach. Nie budzi to w nich żadnych emocji. Tak jest, jak się ma samych liderów i nikogo, kim można byłoby rządzić.
5.
Wiosna idzie i wiosenna ramówka idzie w TVK Toruń. Już dziś sam widok czułego – ale surowego – obiektywu zdmuchnie ostatni promień śmiechu z twarzy miejskich urzędników. Lojalni – ale tylko wobec dziennikarskich standardów – pracownicy zasłyną z agresywnych pytań i kontrowersyjnych tematów. Prezydent przestanie mieszkać na kanale 100 w moim telewizorze. Nie będzie sugestywnych kadrów z dołu, które podkreślają wyniosłość i powagę jego urzędu.
środa, 20 marca 2013
Bluźniercze plotki
1.
W polskim kodeksie karnym nie ma zapisu precyzującego, czym jest bluźnierstwo. Odpowiedzieć karnie można za nawoływanie do nienawiści na tle religijnym i obrazę uczuć religijnych. Sąd w przypadku papieża dał już do rozumienia, że obrażenie przywódcy religijnego nie jest w istocie obrazą uczuć religijnych, bo papież nie jest – w wymiarze teoretycznym – obiektem kultu religijnego. Dlatego aby sprawiedliwości stało się zadość, sięga się po paragraf z obrazą przywódcy obcego państwa. Tak stało się w przypadku Jerzego Urbana wypowiadającego się o ostatniej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski.
Teoretycznie to prawo o ochronie głowy obcego państwa powinno obowiązywać w wyjątkowych okolicznościach np. w czasie oficjalnej wizyty zagranicznego dostojnika. Załóżmy, trwa manifestacja i ktoś wylewa gnojówkę na prezydenta ościennego kraju. Jest zakłócenie porządku publicznego, jest naruszenie nietykalności osobistej, no i można pewnie sięgnąć po paragraf ze znieważeniem przywódcy obcego państwa.
Wydaje mi się, że Ewa Wójciak – dyrektor poznańskiego Teatru Ósmego Dnia, wielka postać polskiego teatru alternatywnego i opozycji demokratycznej – nie powinna odpowiadać przed sądem za swoje wulgarne słowa w stosunku do nowego papieża. Jorge Bergoglio zapewne nie czuje się tymi słowami dotknięty, nikt go publicznie nie spoliczkował, nie zachował się niegodnie albo wulgarnie w jego obecności. Nie ma oczywiście mowy o obrazie uczuć religijnych, bo papież – teoretycznie - nie jest obiektem kultu religijnego.
Zastanawiam się, czy podobną ochronę prawną mają w Polsce Putin, Łukaszenka i Castro i czy na przykład stwierdzenie „Władimir Putin jest krwawym dyktatorem” nie narazi kogoś na odpowiedzialność karną w naszym kraju.
Wójciak może nieskrępowanie wyrażać swoje poglądy politycznie. Teatr Ósmego Dnia jest miejską instytucją kultury, a więc podlega ustawom o jednostkach samorządu terytorialnego i działalności kulturalnej. Nie jest urzędniczką państwową i nie obowiązuje jej zasada apolityczności.
2.
W Ewangelii wg Mateusza jest taki oto fragment:
Strzeżcie się, abyście dobrych czynów nie spełniali na oczach ludzi, aby was podziwiano. Bo inaczej nie będziecie mieli zapłaty u waszego Ojca w niebie.
Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie każ trąbić przed sobą, jak czynią obłudnicy w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: Już odebrali swoją zapłatę.
A kiedy dajesz jałmużnę, niech twoja lewa ręka nie wie, co czyni prawa,
aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A twój Ojciec, który widzi to, co jest ukryte, odpłaci tobie.
(Mt. 6:1-6)
Wybranie sobie imienia „Franciszek” ma nawiązywać do postawy świętego męża z Asyżu. Nie wiem, czy poruszanie się po mieście komunikacją publiczną jest uczynkiem dobrym. Nie wiem, czy gotowanie dla siebie posiłków i mieszkanie w ciasnym mieszkaniu podoba się Panu. To nie są duże wyrzeczenia. Nie ma co z siebie robić postaci z wczesnochrześcijańskich hagiografii.
Gdy lewica wie, co robi prawica, życie według wartości staje się zaledwie budowaniem wizerunku.
piątek, 15 marca 2013
Toruński seryjny bohater cz. 1
Kroniki kryminalne są okrutne dla bezdomnych. Nie pamiętają imion, nazwisk, inicjałów. Tylko płeć: mężczyzna. Aby w krótkim komunikacie uniknąć powtórzeń, zamienia się bezdomnego na osobę bez adresu, osobę bez stałego miejsca zamieszkania i włóczęgę, jeśli autor materiału koniecznie chce zacytować oficera prasowego miejscowej komendy.
Kroniki nie podają wieku bezdomnego. Podają okoliczności śmierci: zatrucie alkoholem, wychłodzenie, pęknięta rura z wrzątkiem w osiedlowej ciepłówce, pobicie. Śmierć tak banalna, że nie wiadomo, czy zbędna. Śmierć statystyczna - przeraża tylko, gdy masowa. Śmierć lżejsza, bo masowa. Gdy pojedyncza, zupełnie nieopiniotwórcza.
Gdy widzimy ich w telewizji, jest zima – w inne pory roku ich widok nie zasmuci odbiorców. W przytułkach ubiera się bezdomnych w szarawe sweterki w menelski wzorek. Później pokazuje, jak panowie kurczą się przy filiżance herbaty, którą zawsze trzymają trzęsącymi się dłońmi. Ich śniade twarze znaczą lata zrezygnowanego alkoholizmu, szpecących odmrożeń i długo niegojących się ran.
Potem uwaga kamery kieruje się na pielęgniarzy i kierowników przytułków. Zawsze mówią to samo. Że zima, że ciepło, że mają wystarczająco wiele miejsc, ale niewiele pieniędzy. W sumie bezdomni sami są winni swojej śmierci - wolą zachlać się w zimnie niż zasnąć w cieple. Pielęgniarze rozkładają ręce, bezdomny na ulicy trzyma się butelki albo mości sobie kartonową pościel.
Ten, którego zimnym styczniowym porankiem znalazł spacerowicz z psem na toruńskim Bulwarze Filadelfijskim, mógł wydać się nietypowy. Mężczyzna leżał w Wiśle zaraz pod kruchą warstwą lodu. Jego grube ubrania nabrzmiały od wody, jednak utrzymywały go na powierzchni. Na środku ciężkiego płaszcza wyraźnie odcinał się nóż - jak najbardziej kuchenny, jak najbardziej domny. Kilka godzin wcześniej tam, gdzie zaczynał się ten nóż i ruszał w swoją jednodniową wędrówkę po poniedziałkowej prasie, zaczynała się moja ręka.
wtorek, 26 lutego 2013
Tak mówi Amen
1.
Dlaczego w tym mieście mamy MGM, a nie stać nas na MGMT?
2.
Widziałem w TVK Toruń program z poetą Szarszewskim albo Szerszewskim, nie wiem, jaka jest pisownia, Word go nie rozpoznaje. Rozumiem jego spryt, ale nie rozumiem braku instynktu samozachowawczego dziennikarki, która poprowadziła z nim rozmowę. Odnoszę wrażenie, że znalazła się w pułapce. Może poeta był w nieco gorszej kondycji psychofizycznej, ale dla mnie cała ta rozmowa przypominała dialog z grafomanem, który zapomniał przed wyjściem z domu potknąć się o zgrzewkę psychotropów. Słuchałem tego jak zaklęty. Standardy świata spadły na ryj.
3.
Hotel Kosmos wyjeżdża z miasta na stałe, Teraz będę musiał polubić Manchester, zwłaszcza że w ludziach, którzy tworzą ten zespół, nie widać rozpaczy i desperacji - a to jest nieodłączną częścią żywota ludzi odpowiedzialnych za eony składów muzycznych w tym mieście. Którzy się przecierali i ocierali o Tortille i MGM, opanowali wydawanie dźwięków, ale nie mają nadal nic do powiedzenia.
4.
Najlepszym kompozytorem w tym mieście jest Sławek Załeński. Jego piosenki przypominają piosenki z radia, a teksty mieszczą się w rockowym idiomie.
5.
Jak zaklęty oglądam w nocy TVN. Lecą wtedy outtakesy z jakiegoś konkursu talentów, jakieś prowincjonalne przesłuchania, na których kolejne wokalistki rozkładają na łopatki Whitney Houston i Mariah Carey. To najsmutniejszy program telewizyjny. Nie potrafię śmiać się z czyichś zmarnowanych szans. Ale chyba pora pozbawić złudzeń kilkunastu ludzi w tym mieście.
6.
Najlepszą wokalistką w mieście jest Joanna Czajkowska, druga jest Joanna Makaruk, trzecia może być Joanna Solarska.
7.
W Toruniu nie ma opozycji. Zastanawiałem, jak zachowają się radni Platformy Obywatelskiej w czasie głosowania nad budową sali koncertowej na Jordankach. Nie wymagałem od nich konkretnej opinii na temat tej inwestycji, bo trudno wymagać poglądów od członków partii, która nie ma poglądów. To bardzo dziwna sytuacja, że w sprawie sali dość rozsądnie wypowiadali się radni z Prawa i Sprawiedliwości. Mówili wiele o zagładzie finansów Torunia, zadłużeniu bijącym kolejne rekordy, o sprawach, które z punktu widzenia mieszkańca są istotniejsze niż sala koncertowa. Wstrzymali się od głosu, wybierając lojalność wobec prezydenckiego koalicjanta.
8.
Wstrzymanie się od głosu od Złego pochodzi. Przypominają mi się w tym momencie dwa cytaty: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3:17) i „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5:37).
9.
Toruńskiej PO doskwiera poważnie brak władzy - niektórzy radni już przebierają nóżkami, licząc na to, że uda im się wkupić w łaski prezydenta. Czego jednak można wymagać od ludzi, których jedynym celem politycznym nie jest przemiana miasta, ochrona interesów jego mieszkańców, ale zdobycie i umocnienie władzy?
10.
Nie komentowałem Brandenburger Gate i doniesień „Gazety Pomorskiej” o tym, jak dobrze bawiła się na targach turystycznych rzeczniczka prasowa marszałka województwa. Dziennik opublikował zdjęcia, z których miało niezbicie wynikać, że na tej delegacji panowała ruja i porubstwo. To, że ktoś wygina mały palec, trzymając w palcach kieliszeczek jakiejś regionalnej nalewki, wcale nie oznacza, że bawi się szampańsko.
11.
Po rewelacjach „Pomorskiej” pojawiło się wiele głosów, że bydgoska gazeta sięgnęła dna, że to dowód na ostateczny upadek standardów w regionalnym dziennikarstwie. Ja w tym widzę co innego: w Bydgoszczy na ryj upadły standardy imprezowania. To, co widzimy na zdjęciach, które - jak piszą dziennikarze bydgoskiej gazety - wyciekły z Facebooka, to jest opłatek wigilijny u trzustkowców.
12.
"Mimo doniesień medialnych, które ostatnio elektryzowały środowisko nauczycielskie, uczniów i ich rodziców, nie będzie rewolucyjnych zmian w sieci toruńskich szkół" - tak zaczęła swoją notkę do toruńskich dziennikarzy rzeczniczka prasowa prezydenta. Ależ to arcymanipulacja! Nie powinno się tam pojawić "po doniesieniach medialnych"?
piątek, 22 lutego 2013
środa, 13 lutego 2013
piątek, 25 stycznia 2013
Poeta w niebieskim kombinezonie roboczym chce wyjść z piekła, choć żywi go nie chcą
Zaczęło się od wstrząsu lekturowego - mianowicie od ojca dostałem w prezencie wybór poezji Słowackiego. W latach pięćdziesiątych ukazywała się taka seria złoto-czarna klasyki polskiej, drukowana w dużym nakładzie, a zatem bardzo tania – i ojciec kupił mi w prezencie wydany w niej wybór poezji Słowackiego. Przeżyłem to tak dalece, że rozchorowałem się fizycznie, dostałem wysokiej temperatury, leżałem chyba z tydzień w łóżku. Nie było żadnych innych objawów, więc nikt nie wiedział, co mi dolega. A to był jakiś wstrząs wyobraźni…
Byłem wtedy w piątej klasie szkoły podstawowej, miałem jedenaście lat. Na to nałożyły się ówczesne wydarzenia – Czerwiec, Październik 1956 roku, Węgry. Żyliśmy tym. Pamiętam dokładnie, że siedziałem przy radiu, miałem taki niebieski notesik, i notowałem w nim te dramatyczne apele węgierskie – „Ratujcie, ratujcie! Giniemy!”. Pamiętam też, że mój ojciec był mocno zaangażowany w zbieranie koców, odzieży, lekarstw. Bardzo to przeżywałem. Na to wszystko oczywiście nałożył się jeszcze Słowacki.
Nie zapominajmy, że jestem dzieckiem PRL-u, niemalże jego rówieśnikiem, bo urodziłem się w 1945 roku. Oczywiście, te wydarzenia dotyczyły mnie i nawet we mnie często gdzieś uderzały. Jak to przeżywałem? Przede wszystkim może podam przykład, kiedy dopiero sobie w pełni uświadomiłem, jak dalece jestem zniewolony. Gdy byłem po raz pierwszy w Londynie w 1980 roku, kupiłem w polskiej księgarni nowy numer „Kultury” paryskiej. Pamiętam, że obłożyłem ten numer gazetą i zacząłem spacerować po mieście. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, co robię. Powiedziałem wtedy sobie: Boże, co ja robię?! Przecież jestem w wolnym świecie i nikogo to nie interesuje, jaką gazetę niosę w ręku. Zadziałał ten podświadomy mechanizm polegający na tym, że w kraju owijało się „Kulturę” w inne gazety, aby nikt nie zobaczył, co ja czytam. I gdy sobie to uświadomiłem, zatrzymałem się, a znajdowałem się wtedy – jak pamiętam – na moście Waterloo, i byłem zupełnie zdruzgotany, bo nawet tam czułem na sobie tak silną presję zniewolenia.
W czasie studiów mieszkałem z dwoma kolegami – z biologiem, który był specjalistą od nietoperzy, drugi kończył studia polonistyczne. Mówiliśmy często o tym, co będzie się działo po upadku komunizmu - że powinno się powołać specjalny instytut, która by zbadał zbrodnie tego systemu na zdrowym ciele narodu polskiego [śmiech]. To jak gdyby się później wcieliło w życie, kiedy powstał IPN.
Byliśmy fanatykami Piłsudskiego, czytaliśmy jego teksty, zbieraliśmy wszystko, co się wiązało z jego osobą. Był to rodzaj jakiegoś oporu psychicznego wobec tego, co nas otaczało. Ja miałem również to szczęście, że byłem uczniem profesora Artura Hutnikiewicza i od początku czytałem literaturę emigracyjną. Wówczas trzeba było mieć specjalne zezwolenie, żeby móc skorzystać z prohibitów. Ja ciągle brałem od profesora zaświadczenia, a to, że piszę pracę seminaryjną, a to, że zajmuję się badaniem tych prohibitów. Niewiele osób korzystało z ogromnych zbiorów książek i czasopism emigracyjnych, które były w posiadaniu naszej biblioteki uniwersyteckiej. Trzeba było tego po prostu chcieć. Dlatego bardzo wcześnie poznałem twórczość Miłosza.
Czy niebezpieczny? To właściwie nie przekładało się na żadne działania polityczne.
W stanie wojennym działałem w Latającym Uniwersytecie i prowadziłem wykłady w domach, w kościołach. Byłem redaktorem pisma „Solidarność”, działającego tutaj na naszej uczelni. To chyba nie była zbyt spektakularna działalność i wiązała się raczej z moimi zainteresowaniami – wykłady te poświęcone były emigracji, o czym publicznie nie można było mówić. Nie pociągało to jakichś działań administracyjnych przeciwko mnie, chociaż pojawiały się czasami takie drobne trudności, jak odmowa przyznania mi paszportu ze względu na „ważne racje społeczne”, jak wezwania do komitetu partyjnego uczelni z powodu mówienia nieprawomyślnych rzeczy na zajęciach czy omawiania twórczości Miłosza. Nie przywiązywałem mimo wszystko do tego większej wagi. Zresztą zawsze miałem nad sobą parasol ochronny profesora Hutnikiewicza i czułem się w miarę bezpieczny.
Profesor był osobą całkowicie niezależną i każdy, kto miał z nim do czynienia, od razu przez władzę mógł zostać uznany za podejrzanego. Przychodzili do instytutu panowie z SB, ale profesor zawsze wzywał wtedy nas, abyśmy byli świadkami tych rozmów. Opinia, jaką miał profesor, skazywała nas na niemożność podjęcia niektórych działań.
To było naturalne i nie wynikało z żadnego koniunkturalizmu. Najpierw zajmowałem się literaturą dwudziestolecia międzywojennego. I w pewnym momencie, czytając teksty tych autorów, zauważyłem, że ich biografie nagle urywają się, choć wiedziałem, że przecież ci autorzy żyją. Wierzyński kończy się na 1939 roku, Lechoń też się kończy. Siłą rzeczy trzeba było odtworzyć ciągi dalsze tych biografii i właśnie wtedy wszedłem w krąg emigracji. Na początku nawet sobie nie zdawałem z sprawy z tego, w co wchodzę, z tego, że zajmę się rzeczami, o których nie wolno mi będzie publicznie mówić. Mój doktorat na przykład został ocenzurowany – wycięto z niego spore partie tekstu mówiące o autorach emigracyjnych.Wszystkie wypowiedzi pochodzą z rozmowy z prof. Januszem Kryszakiem, która ukazała się w 2003 roku w piśmie „Undergrunt”.
I pierwsze teksty poświęcone temu zagadnieniu zacząłem pisać na początku lat 70, kiedy zainteresowałem się twórczością Mariana Czuchnowskiego i potem - w 1973 roku - wydałem jego tomik w Polsce. Specjalnie nie zastanawiałem się nad tym, czy kiedykolwiek będę mógł coś o emigracji opublikować, bo ważniejsze wydało mi się samo poznanie tego zjawiska.
Janusz Kryszak był profesorem na polonistyce UMK. W 2006 roku media ujawniły, że był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa zarejestrowanym jako „Krzysztof”. Według jego teczki osobowej, która zachowała się w pełnej postaci, interesował się środowiskiem akademickim, opozycją solidarnościową i społecznościami emigranckimi m.in. w Londynie. Za swoje donosy regularnie brał pieniądze. Prof. Wojciech Polak, historyk z UMK i badacz opozycji demokratycznej w Toruniu, jego działalność określał jako szczególnie niebezpieczną. Literaturoznawca i poeta jest autorem napisu na okolicznościowej tablicy, upamiętniającej burzliwe manifestacje 3 maja 1982 r. na Rynku Staromiejskim.
W niedzielę o godz. 20 w klubie Kawalerka na Rynku Staromiejskim w Toruniu odbędzie się jego pierwsze spotkanie po ujawnieniu jego współpracy z komunistycznymi służbami. W notce biograficznej napisał: „Od lat nie uczestniczy w życiu publicznym, poświęcił się tylko pisaniu i w ciągu ostatnich pięciu lat opublikował siedem książek, czego w Toruniu nie zauważono”.
Nad jego twórczością nigdy nie unosiło się tragiczne wahanie i duch romantycznego donosicielstwa Mickiewicza. Wszystko pogodne i franciszkańskie. Po powrotach szpaka na parapet, po jego ucieczkach, nauczył się rozpoznawać pory roku. Za oknem ma las, który chłonie całym sobą, i dach wyższego seminarium. Kleryków - młodych i nieufnych wobec świata, ostrożnych i zawsze lekko przygarbionych.
Do niedawna nic nie zakłócało tego codziennego obrazka. I tylko dziś może bać się nagłych nocnych rozmów telefonicznych. Szybkich kroków na klatce schodowej i łomotania w drzwi. Patrzenia w oczu przechodniów, na ich usta. Codziennie wydaje mu się, że układają się w „zdrajca”.
Niedaleko jego domu jest wzgórze zwane Wiesiołkami. Miejsce egzekucji. Tylko naprawdę zasłużeni - rajcowie, członkowie cechów, kupcy i strażnicy miejscy - zasługiwali na ćwiczone ostrze balwierza na Rynku, zwykłym przestępcom należał się stryk na skraju lasu. Ptaki na niebie znów układają się w sznur. A język przylepia się do gardła, a gardło to pierścień i pętla. Oczy nabiegają barwą. Czym jest me czucie? Ach, iskrą tylko! Czym jest me życie? Ach, jedną chwilką!
środa, 23 stycznia 2013
Prognoza na 2013 rok
1.
Podejrzewam, że prezydent Torunia podjął już decyzję o tym, że miasto nie wybuduje sali koncertowej na Jordankach. Ale trzeba taką decyzję umiejętnie opakować. Zaklęcia o kryzysie finansów publicznych nikogo specjalnie nie przekonają. Tu trzeba czegoś innego. Władze zapewne liczyły, że lokalna Platforma wystawi się, zagrzmi i zawieje i da się wszystko na nią zwalić. W tym momencie na scenę wpada PiS i kradnie PO cały show, mówiąc, że sala doszczętnie nas pogrąży w długach. Bingo. Mamy swoje małe podpalenie Reichstagu, nie potrzeba argumentów.
2.
Torunianie jakoś łykną te dziesięć baniek wydane na hiszpański projekt. Dodajmy do tego jeszcze niepoliczone środki: podróże służbowe, rozmowy z Hiszpanią, organizację biura, przewalanie papierów z biurka na biurko, zamawianie ekspertyz, organizację konsultacji i powołanie specjalnego pełnomocnika, który doskonale zna się na kulturze, rynku ubezpieczeń i niemieckich samochodach.
3.
Jest jeszcze 55 mln zł z Unii Europejskiej. No co? Nie da się zmarnować pieniędzy, których się fizycznie nie ma. One są gdzieś tam daleko w Brukseli w jakiejś księdze, marszałek gdzieś je ma u nas w papierach, ale nikt nie widział banknotów, nikt nie odebrał przelewu. Unia w tym momencie ma poważniejsze sprawy niż wiarygodność swoich najmniejszych beneficjentów. Co tam taki Toruń, niespełna dwustutysięczny, gdy palą się Ateny, maszeruje Madryt, a Lizbona ma całe nerwy w postronkach.
4.
A to był taki fajny projekt, projektant dostawał za niego nagrody, miasto chodziło całe w skowronkach, mówiąc niedowiarkom: „Jaki betonowy bunkier? Czy za betonowy bunkier można dostać międzynarodową nagrodę architektoniczną?”
5.
Niech nikt nie mówi, że Toruń odniósł ten sukces bez walki. Należało mu się. Jedenaście miesięcy i dodatkowe 2,2 mln zł kosztowała budowa wiaduktu Kościuszki. Baj Pomorski wypiękniał, ale szafa, w którą jest obleczony, pęka, a aktorzy na scenę wchodzą wprost z korytarza. Genialny festiwal teatralny, który organizuje scena lalkowa, bieduje. Ten, kto myśli, że to bardzo prestiżowa sprawa mieć orkiestrę symfoniczną, niech koniecznie odwiedzi strych Dworu Artusa, gdzie się ta instytucja obecnie mieści. Piwnice nowego budynku Muzeum Okręgowego przy ul. św. Jakuba zalała pierwsza burza. CSW jest ładne jak salon samochodowy, ale za każdym razem, jak się tam pojawiam np. we wtorek o godz. 11, chodzi za mną dwóch wolontariuszy studentów, którzy pilnują, czy jedyny widz w czasie godzinnego zwiedzania nie ukradnie im sztuki. Parking podziemny jest pusty i funkcjonalny, od czasu do czasu przecieka. Powstająca największa serwerownia w tej części Unii Europejskiej będzie miała zawsze bazyliony wolnego miejsca na swoich dyskach twardych (duże serwerowanie powstają w górach i nad rzekami, a jak Toruń rozwiąże sprawę przegrzewającego się sprzętu?). Skłodowskiej-Curie jest drogą donikąd, Karawela nawet nie zacumowała, toruński hokej upadł, hala sportowa stoi, Irlandczycy nie wybudują nic w miejscu Uniwersamu, w miejscu Elany nic nie powstanie. No i most, który w 2005 roku kosztował 300 mln zł, a w tym roku kosztuje już 735 mln zł, choć zapewne to jeszcze nie koniec szarży. Zawsze - ZAWSZE - były lagi i drożyzna.
6.
Magdalena Krzyżanowska, rzeczniczka urzędu miasta, rozesłała niedawno do mediów list o tym, że zamek dybowski doczeka się iluminacji. Oświetlenie nazwała „inwestycją”. I. N. W. E. S. T. Y. C. J. Ą. Toruń inwestuje w oświetlenie kościółków i ruin? Toruń inwestuje w młodych? Inwestuje w kulturę i sport?
7.
A nie, sorry. Zdawało mi się. Na pewno nie inwestuje w młodych. Zamyka szkoły, zwalnia nauczycieli, zwiększa klasy do 30-35 osób. Toruń będzie coraz głupszy. Już dziś w naszym województwie są najmniejsze zarobki, najwięcej wypadków śmiertelnych na drogach, najwięcej osób umiera na raka. Będziemy głupsi i chętniej będziemy się zabijać za małą kasę. Strukturalna bieda, którą pogrąży ostatecznie zadłużenie Torunia.
8.
Toruń nie zatrzyma silnych. Trzystopniowy system studiów zrobi ze zdolnych studentów nomadów, którzy gdy zobaczą, że UMK nie jest szczytem ich marzeń, poszukają szczęścia w Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie, Warszawie albo za granicą.
9.
Wyjadą stąd wszyscy, zabiją dzwony, zabiją wszystko – jak pisał mój brat. Do 2035 roku będzie ok. 150 tys. torunianów.
Zdeklasowane miasto z gotykiem, w którym straszy.
czwartek, 10 stycznia 2013
O tym niech nie milczą pisma
W Toruniu pojawiło się w końcu pierwsze od dziesięciu lat pismo literackie - "Inter-". Wydarzenie roku 2013 odbyło się dla mnie w styczniu. Polecam fragment tekstu, który znalazł się w pierwszym numerze.
Statystyki nie dają literaturze w Toruniu większych szans. Częścią strategii rozwoju kultury, która zdefiniuje, jak ta sfera życia w mieście będzie się rozwijała do 2020 roku, był raport poświęcony życiu kulturalnemu w mieście. Wśród setek danych pojawiają się informacje dotyczące bibliotek i czytelnictwa, które w 2010 roku zebrał Główny Urząd Statystyczny. W niespełna 200-tysięcznym mieście działa 16 bibliotek publicznych. W 175-tysięcznym Olsztynie jest 18, a w 181-tysięcznym Rzeszowie 21 oddziałów. Statystyki wyglądają równie źle, jeśli chodzi o nasycenie placówkami bibliotecznymi na 100 tys. mieszkańców - wyższy wskaźnik ma od nas Rzeszów, Poznań, Lublin, Olsztyn i Kraków.
Jeśli pod względem instytucjonalnym sytuacja jest u nas niezbyt dobra, to może się bronimy czytelnictwem? E, e. Największą liczbę czytelników, co nie wydaje się jakąś szczególną niespodzianką, odnotował Kraków - 210 tys. osób. Wrocław może się pochwalić prawie 124 tys. czytelników. Toruńskie biblioteki odwiedziło w 2010 roku ok. 30 tys. osób. Najwyższy wskaźnik czytelników w porównaniu do liczby mieszkańców miały Olsztyn i Kraków (ok. 0,30), Toruń zanotował zaledwie 0,15.
Tak wygląda tragedia.
System zamknięty
Literatura staje się coraz bardziej zamkniętym systemem komunikacyjnym. Zabrzmi to jak truizm, ale w tym porządku nadawca jest zarazem odbiorcą. Nadawców jest coraz mniej. W Toruniu praktycznie nie istnieje edukacja literacka. Warsztaty poetyckie regularnie prowadzi jedynie Joanna Łagan w Domu Muz przy ul. Poznańskiej 52. Swego czasu zajęcia organizowali twórcy związani z „Undergruntem” i poeta Marcin Jurzysta, jednak do dziś nikt nie kontynuuje ich dzieła. Klub studencki Od Nowa zrezygnował z działalności środowiskowej, skupił się na impresariacie. Uczniowie i studenci nie uśmierzą nigdzie swoich estetycznych bólów. Na panów i panie z uniwersytetu nie mają nawet co liczyć.
Poeci niespecjalnie się sobą interesują. Poeta, jak organizuje sobie wieczorek poetycki w Toruniu, może liczyć jedynie na grono najbliższych znajomych. Robisz coś w Drażach, CSW albo Tantrze, nie idź do Dworu Artusa i pubu Niebo. Robisz coś w Dworze i Niebie, zapomnij o jakichkolwiek spotkaniach kolegów. Slam w Od Nowie? Za daleko? Rządzi tam gimnazjum, upijesz się i znajomi jakiegoś sepleniącego małolata ciebie zakrzyczą w pierwszej rundzie. Książnica Kopernikańska coś znowu wymyśla i zaprasza jakiegoś prozaika? Prozaika? No sorry.
Miasto kocha nasze imprezy
Częścią raportu były internetowe badania przeprowadzone na próbie 249 respondentów. W tym sondażu literatura jawi się jako coś zupełnie nieistotnego. Czytelnicy portalu miejskiego um.torun.pl mieli wskazać, jakie wydarzenia artystyczne promują nasz wspaniały ośrodek. Imprezy literackie poniosły druzgocącą porażkę. Tylko 3,4 proc. ankietowanych mówiło, że Toruński Festiwal Książki reklamuje miasto, jednocześnie zaledwie pół procenta tak samo myśli na temat organizowanego przez klub Od Nowa festiwalu Majowy Buum Poetycki. Internauci mogli się też wypowiedzieć, jakiego rodzaju imprez artystycznych brakuje w Toruniu. Zaledwie 3,5 proc. respondentów uznało, że za mało u nas spotkań autorskich, a 0,7 proc. rozmarzyło się i pomyślało o targach książki.
Myślą o nas radni
Autorzy raportu odpytali także solidnie radnych, dyrektorów miejskich i wojewódzkich instytucji kultury, animatorów kultury, artystów, studentów i uczniów. Mieli wymienić pozytywne i negatywne zjawiska w życiu twórczym miasta. Nikt nie nagrodził literatów i nikt ich nie zganił. Radni skarżyli się na mało rozpoznawalne knajpy i brak muzyki w restauracjach, ale tak samo jak działacze, młodzież i twórcy nie wskazali, że Toruniowi brakuje nowego obiegu krytycznego albo - nie szarżujmy - pisma artystycznego.
Autorzy strategii dla pewności, aby nikomu nic nie umknęło, dwukrotnie w raporcie zamieścili taki oto cytat: „Najsłabiej reprezentowaną dziedziną kultury w Toruniu wydaje się być literatura. Zapotrzebowanie w tym obszarze wypełnia właściwie tylko działalność Książnicy Kopernikańskiej. Warto odnotować również przez toruńskie centra kultury realizację takich Festiwali Jak Toruński Festiwal Książki czy Majowy Buum Poetycki”.
Czego żąda miasto?
Jest także raport z konsultacji społecznych. Centrum Sztuki Współczesnej chwali się, że ma księgarnię, a w niej książki. Od Nowa przypomina o Buumie. Nikt z tego wspaniałego miasta nie powiedział ani słowa, czy potrzebne nam jest jakieś tam pismo, czytelnictwo i inne tam literackie mambo-dżambo. Nikt nie zabrał głosu w sprawie literatury, nikt się o pinglarzy nie upomniał.
Vox populi, vox Dei. W finalnej wersji strategii rozwoju kultury Torunia do 2020 roku nie pada ani razu słowo: „czytelnictwo”, „czytelnik”, „poezja”, „poetycki”, „literacki”. „Literatura” występuje raz, jest „literaturą przedmiotu” i pada w kontekście metodologii opracowania dokumentu. O bibliotekach mówi się niewiele, a o czytaniu jedynie w kontekście e-biblioteki. Raz.
Wicie, rozmiecie
Toruń ma kilka strategii, którymi nikt specjalnie się nie przejmuje. Czy w końcu ta dotycząca kultury w jakiś sposób uporządkuje życie artystyczne tej ziemi? Strategia jest napisana z punktu widzenia urzędnika i instytucji, a nie obywatela, uczestnika i widza. Tylko na pozór pogardza kategoriami biznesowymi, ale w ocenie efektywności poszczególnych zadań posługuje się głównie wskaźnikami ekonomicznymi i statystycznymi. Mówi o potencjale artystycznym, ale nie wymienia jego twórców. Mówi o ośrodkach kultury niezależnej, ale wskazuje zaledwie kilka. Mówi o uczestnictwie, współodpowiedzialności i ruchach oddolnych, ale za jedynego prawodawcę i tłumacza zmian w systemie kultury podaje urzędnika. Literatura w takim porządku wydaje się bez szans.
No i kiedyś jeden z drugim wyślą podanie, że chcą wydać zbiór wierszy albo papierowy periodyk. A urzędnik sięgnie po książkę, zdmuchnie z niej sprawnie kurz, przerzuci roztargniony kilka stron i rzeknie: „Bardzo mi przykro, ale literatury nie ma w naszych celach strategicznych, mieszkańcy jej nie chcą. Przykro mi, ale ten tomik z wierszami nie mieści się w wizerunku miasta Torunia”.
Cieszę się
Cieszę się, że jest „Inter-”. Toruń będzie lepszym Toruniem. Przynajmniej przez chwilę.
„Inter-” ma wielką przestrzeń do zdobycia. Wszelkie literackie tradycje są w tym mieście tak odległe i tak zapomniane, że w zasadzie redakcja wszystko musi zaczynać od nowa. Nie ma nic lepszego na tym literackim pustkowiu dla prawdziwych pionierów.
Literatura na bruku
Torunianie w swoim bruku zamurowali metalową płytę z nazwiskiem Janusza Leona Wiśniewskiego, którego powieści krytyka niezwykle chętnie nazywa grafomanią. Mimo ciężkiego ogólnopolskiego obciachu żaden z miejscowych intelektualistów nie sprzeciwił się decyzji urzędników, którzy w ten sposób postanowili uhonorować tego zacnego męża z toruńskim rodowodem. Literaci siedzą cicho: a nuż ktoś nas zaprosi do społecznej rady przyznającej miejskie stypendia, a nuż nam się poszczęści i znów trafimy do tej słynnej kapituły nagrody literackiej, a nuż poczujemy pewny uścisk dłoni prezydenta Torunia, a oczy zajdą nam lekko łzawą mgiełką.
Toruńscy literaci nie mają nic do powiedzenia na temat swojego najbliższego otoczenia. Nie potwierdzają, nie zaprzeczają, wstrzymują się od głosu. Nie skarżą się na poziom festiwali literackich, nie pomstują na jakość oferty kulturalnej miasta. I gdy plastycy walczą o swoje nagrody, nieruchomości i galerie, muzycy i aktorzy o swoje szkoły, sale koncertowe, literaci siedzą cicho. Nie że są specjalnie lojalni wobec władzy, ale po prostu lepiej pierdolnąć sobie elegię niż ocalić coś dla kogoś, kto może jednak w przyszłości będzie zainteresowany uprawianiem literatury w tym mieście.
Każdy hipermarket to broń, każdy kościół to koszary, nie ma sztuki bez polityki.
W czasach internetu i nowych technologii musimy walczyć o zachowanie obecności książki, szczególnie w życiu młodych ludzi. Warto dbać o kontakt z językiem literackim. Teraz mamy modę na audiobooki i książki w wydaniu online, ale to nam nie zastąpi książki w tradycyjnym wydaniu.
Tegoroczny festiwal jest okazją do osobistego spotkania z ciekawymi ludźmi, którzy zawodowo zajmują się szeroko rozumianą tematyką książki. Można przyjść, posłuchać wykładów, a także uczestniczyć w dyskusjach.
Bardzo mnie cieszy, że toruńskie instytucje kulturalne chętnie przyłączyły się do naszej akcji. Szczególnie ważne jest to, że mamy bogatą ofertę skierowaną do dzieci, które od najmłodszych lat mają kontakt z telewizją i komputerami. Pokazanie, że książka jest czymś ciekawym i warto po nią sięgnąć jest niezwykle istotne, szczególnie teraz, kiedy statystyki pokazują, że ponad połowa Polaków w ogóle nie czyta książek. Mam nadzieje, że naszego miasta to nie dotyczy.
Zbigniew Derkowski, dyrektor wydziału kultury Urzędu Miasta Torunia, mówi „Nowościom” o Toruńskim Festiwalu Książki
Statystyki nie dają literaturze w Toruniu większych szans. Częścią strategii rozwoju kultury, która zdefiniuje, jak ta sfera życia w mieście będzie się rozwijała do 2020 roku, był raport poświęcony życiu kulturalnemu w mieście. Wśród setek danych pojawiają się informacje dotyczące bibliotek i czytelnictwa, które w 2010 roku zebrał Główny Urząd Statystyczny. W niespełna 200-tysięcznym mieście działa 16 bibliotek publicznych. W 175-tysięcznym Olsztynie jest 18, a w 181-tysięcznym Rzeszowie 21 oddziałów. Statystyki wyglądają równie źle, jeśli chodzi o nasycenie placówkami bibliotecznymi na 100 tys. mieszkańców - wyższy wskaźnik ma od nas Rzeszów, Poznań, Lublin, Olsztyn i Kraków.
Jeśli pod względem instytucjonalnym sytuacja jest u nas niezbyt dobra, to może się bronimy czytelnictwem? E, e. Największą liczbę czytelników, co nie wydaje się jakąś szczególną niespodzianką, odnotował Kraków - 210 tys. osób. Wrocław może się pochwalić prawie 124 tys. czytelników. Toruńskie biblioteki odwiedziło w 2010 roku ok. 30 tys. osób. Najwyższy wskaźnik czytelników w porównaniu do liczby mieszkańców miały Olsztyn i Kraków (ok. 0,30), Toruń zanotował zaledwie 0,15.
Tak wygląda tragedia.
System zamknięty
Literatura staje się coraz bardziej zamkniętym systemem komunikacyjnym. Zabrzmi to jak truizm, ale w tym porządku nadawca jest zarazem odbiorcą. Nadawców jest coraz mniej. W Toruniu praktycznie nie istnieje edukacja literacka. Warsztaty poetyckie regularnie prowadzi jedynie Joanna Łagan w Domu Muz przy ul. Poznańskiej 52. Swego czasu zajęcia organizowali twórcy związani z „Undergruntem” i poeta Marcin Jurzysta, jednak do dziś nikt nie kontynuuje ich dzieła. Klub studencki Od Nowa zrezygnował z działalności środowiskowej, skupił się na impresariacie. Uczniowie i studenci nie uśmierzą nigdzie swoich estetycznych bólów. Na panów i panie z uniwersytetu nie mają nawet co liczyć.
Poeci niespecjalnie się sobą interesują. Poeta, jak organizuje sobie wieczorek poetycki w Toruniu, może liczyć jedynie na grono najbliższych znajomych. Robisz coś w Drażach, CSW albo Tantrze, nie idź do Dworu Artusa i pubu Niebo. Robisz coś w Dworze i Niebie, zapomnij o jakichkolwiek spotkaniach kolegów. Slam w Od Nowie? Za daleko? Rządzi tam gimnazjum, upijesz się i znajomi jakiegoś sepleniącego małolata ciebie zakrzyczą w pierwszej rundzie. Książnica Kopernikańska coś znowu wymyśla i zaprasza jakiegoś prozaika? Prozaika? No sorry.
Miasto kocha nasze imprezy
Częścią raportu były internetowe badania przeprowadzone na próbie 249 respondentów. W tym sondażu literatura jawi się jako coś zupełnie nieistotnego. Czytelnicy portalu miejskiego um.torun.pl mieli wskazać, jakie wydarzenia artystyczne promują nasz wspaniały ośrodek. Imprezy literackie poniosły druzgocącą porażkę. Tylko 3,4 proc. ankietowanych mówiło, że Toruński Festiwal Książki reklamuje miasto, jednocześnie zaledwie pół procenta tak samo myśli na temat organizowanego przez klub Od Nowa festiwalu Majowy Buum Poetycki. Internauci mogli się też wypowiedzieć, jakiego rodzaju imprez artystycznych brakuje w Toruniu. Zaledwie 3,5 proc. respondentów uznało, że za mało u nas spotkań autorskich, a 0,7 proc. rozmarzyło się i pomyślało o targach książki.
Myślą o nas radni
Autorzy raportu odpytali także solidnie radnych, dyrektorów miejskich i wojewódzkich instytucji kultury, animatorów kultury, artystów, studentów i uczniów. Mieli wymienić pozytywne i negatywne zjawiska w życiu twórczym miasta. Nikt nie nagrodził literatów i nikt ich nie zganił. Radni skarżyli się na mało rozpoznawalne knajpy i brak muzyki w restauracjach, ale tak samo jak działacze, młodzież i twórcy nie wskazali, że Toruniowi brakuje nowego obiegu krytycznego albo - nie szarżujmy - pisma artystycznego.
Autorzy strategii dla pewności, aby nikomu nic nie umknęło, dwukrotnie w raporcie zamieścili taki oto cytat: „Najsłabiej reprezentowaną dziedziną kultury w Toruniu wydaje się być literatura. Zapotrzebowanie w tym obszarze wypełnia właściwie tylko działalność Książnicy Kopernikańskiej. Warto odnotować również przez toruńskie centra kultury realizację takich Festiwali Jak Toruński Festiwal Książki czy Majowy Buum Poetycki”.
Czego żąda miasto?
Jest także raport z konsultacji społecznych. Centrum Sztuki Współczesnej chwali się, że ma księgarnię, a w niej książki. Od Nowa przypomina o Buumie. Nikt z tego wspaniałego miasta nie powiedział ani słowa, czy potrzebne nam jest jakieś tam pismo, czytelnictwo i inne tam literackie mambo-dżambo. Nikt nie zabrał głosu w sprawie literatury, nikt się o pinglarzy nie upomniał.
Vox populi, vox Dei. W finalnej wersji strategii rozwoju kultury Torunia do 2020 roku nie pada ani razu słowo: „czytelnictwo”, „czytelnik”, „poezja”, „poetycki”, „literacki”. „Literatura” występuje raz, jest „literaturą przedmiotu” i pada w kontekście metodologii opracowania dokumentu. O bibliotekach mówi się niewiele, a o czytaniu jedynie w kontekście e-biblioteki. Raz.
Wicie, rozmiecie
Toruń ma kilka strategii, którymi nikt specjalnie się nie przejmuje. Czy w końcu ta dotycząca kultury w jakiś sposób uporządkuje życie artystyczne tej ziemi? Strategia jest napisana z punktu widzenia urzędnika i instytucji, a nie obywatela, uczestnika i widza. Tylko na pozór pogardza kategoriami biznesowymi, ale w ocenie efektywności poszczególnych zadań posługuje się głównie wskaźnikami ekonomicznymi i statystycznymi. Mówi o potencjale artystycznym, ale nie wymienia jego twórców. Mówi o ośrodkach kultury niezależnej, ale wskazuje zaledwie kilka. Mówi o uczestnictwie, współodpowiedzialności i ruchach oddolnych, ale za jedynego prawodawcę i tłumacza zmian w systemie kultury podaje urzędnika. Literatura w takim porządku wydaje się bez szans.
No i kiedyś jeden z drugim wyślą podanie, że chcą wydać zbiór wierszy albo papierowy periodyk. A urzędnik sięgnie po książkę, zdmuchnie z niej sprawnie kurz, przerzuci roztargniony kilka stron i rzeknie: „Bardzo mi przykro, ale literatury nie ma w naszych celach strategicznych, mieszkańcy jej nie chcą. Przykro mi, ale ten tomik z wierszami nie mieści się w wizerunku miasta Torunia”.
Cieszę się
Cieszę się, że jest „Inter-”. Toruń będzie lepszym Toruniem. Przynajmniej przez chwilę.
„Inter-” ma wielką przestrzeń do zdobycia. Wszelkie literackie tradycje są w tym mieście tak odległe i tak zapomniane, że w zasadzie redakcja wszystko musi zaczynać od nowa. Nie ma nic lepszego na tym literackim pustkowiu dla prawdziwych pionierów.
Literatura na bruku
Torunianie w swoim bruku zamurowali metalową płytę z nazwiskiem Janusza Leona Wiśniewskiego, którego powieści krytyka niezwykle chętnie nazywa grafomanią. Mimo ciężkiego ogólnopolskiego obciachu żaden z miejscowych intelektualistów nie sprzeciwił się decyzji urzędników, którzy w ten sposób postanowili uhonorować tego zacnego męża z toruńskim rodowodem. Literaci siedzą cicho: a nuż ktoś nas zaprosi do społecznej rady przyznającej miejskie stypendia, a nuż nam się poszczęści i znów trafimy do tej słynnej kapituły nagrody literackiej, a nuż poczujemy pewny uścisk dłoni prezydenta Torunia, a oczy zajdą nam lekko łzawą mgiełką.
Toruńscy literaci nie mają nic do powiedzenia na temat swojego najbliższego otoczenia. Nie potwierdzają, nie zaprzeczają, wstrzymują się od głosu. Nie skarżą się na poziom festiwali literackich, nie pomstują na jakość oferty kulturalnej miasta. I gdy plastycy walczą o swoje nagrody, nieruchomości i galerie, muzycy i aktorzy o swoje szkoły, sale koncertowe, literaci siedzą cicho. Nie że są specjalnie lojalni wobec władzy, ale po prostu lepiej pierdolnąć sobie elegię niż ocalić coś dla kogoś, kto może jednak w przyszłości będzie zainteresowany uprawianiem literatury w tym mieście.
Każdy hipermarket to broń, każdy kościół to koszary, nie ma sztuki bez polityki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)