W czasach internetu i nowych technologii musimy walczyć o zachowanie obecności książki, szczególnie w życiu młodych ludzi. Warto dbać o kontakt z językiem literackim. Teraz mamy modę na audiobooki i książki w wydaniu online, ale to nam nie zastąpi książki w tradycyjnym wydaniu.
Tegoroczny festiwal jest okazją do osobistego spotkania z ciekawymi ludźmi, którzy zawodowo zajmują się szeroko rozumianą tematyką książki. Można przyjść, posłuchać wykładów, a także uczestniczyć w dyskusjach.
Bardzo mnie cieszy, że toruńskie instytucje kulturalne chętnie przyłączyły się do naszej akcji. Szczególnie ważne jest to, że mamy bogatą ofertę skierowaną do dzieci, które od najmłodszych lat mają kontakt z telewizją i komputerami. Pokazanie, że książka jest czymś ciekawym i warto po nią sięgnąć jest niezwykle istotne, szczególnie teraz, kiedy statystyki pokazują, że ponad połowa Polaków w ogóle nie czyta książek. Mam nadzieje, że naszego miasta to nie dotyczy.
Zbigniew Derkowski, dyrektor wydziału kultury Urzędu Miasta Torunia, mówi „Nowościom” o Toruńskim Festiwalu Książki
Statystyki nie dają literaturze w Toruniu większych szans. Częścią strategii rozwoju kultury, która zdefiniuje, jak ta sfera życia w mieście będzie się rozwijała do 2020 roku, był raport poświęcony życiu kulturalnemu w mieście. Wśród setek danych pojawiają się informacje dotyczące bibliotek i czytelnictwa, które w 2010 roku zebrał Główny Urząd Statystyczny. W niespełna 200-tysięcznym mieście działa 16 bibliotek publicznych. W 175-tysięcznym Olsztynie jest 18, a w 181-tysięcznym Rzeszowie 21 oddziałów. Statystyki wyglądają równie źle, jeśli chodzi o nasycenie placówkami bibliotecznymi na 100 tys. mieszkańców - wyższy wskaźnik ma od nas Rzeszów, Poznań, Lublin, Olsztyn i Kraków.
Jeśli pod względem instytucjonalnym sytuacja jest u nas niezbyt dobra, to może się bronimy czytelnictwem? E, e. Największą liczbę czytelników, co nie wydaje się jakąś szczególną niespodzianką, odnotował Kraków - 210 tys. osób. Wrocław może się pochwalić prawie 124 tys. czytelników. Toruńskie biblioteki odwiedziło w 2010 roku ok. 30 tys. osób. Najwyższy wskaźnik czytelników w porównaniu do liczby mieszkańców miały Olsztyn i Kraków (ok. 0,30), Toruń zanotował zaledwie 0,15.
Tak wygląda tragedia.
System zamknięty
Literatura staje się coraz bardziej zamkniętym systemem komunikacyjnym. Zabrzmi to jak truizm, ale w tym porządku nadawca jest zarazem odbiorcą. Nadawców jest coraz mniej. W Toruniu praktycznie nie istnieje edukacja literacka. Warsztaty poetyckie regularnie prowadzi jedynie Joanna Łagan w Domu Muz przy ul. Poznańskiej 52. Swego czasu zajęcia organizowali twórcy związani z „Undergruntem” i poeta Marcin Jurzysta, jednak do dziś nikt nie kontynuuje ich dzieła. Klub studencki Od Nowa zrezygnował z działalności środowiskowej, skupił się na impresariacie. Uczniowie i studenci nie uśmierzą nigdzie swoich estetycznych bólów. Na panów i panie z uniwersytetu nie mają nawet co liczyć.
Poeci niespecjalnie się sobą interesują. Poeta, jak organizuje sobie wieczorek poetycki w Toruniu, może liczyć jedynie na grono najbliższych znajomych. Robisz coś w Drażach, CSW albo Tantrze, nie idź do Dworu Artusa i pubu Niebo. Robisz coś w Dworze i Niebie, zapomnij o jakichkolwiek spotkaniach kolegów. Slam w Od Nowie? Za daleko? Rządzi tam gimnazjum, upijesz się i znajomi jakiegoś sepleniącego małolata ciebie zakrzyczą w pierwszej rundzie. Książnica Kopernikańska coś znowu wymyśla i zaprasza jakiegoś prozaika? Prozaika? No sorry.
Miasto kocha nasze imprezy
Częścią raportu były internetowe badania przeprowadzone na próbie 249 respondentów. W tym sondażu literatura jawi się jako coś zupełnie nieistotnego. Czytelnicy portalu miejskiego um.torun.pl mieli wskazać, jakie wydarzenia artystyczne promują nasz wspaniały ośrodek. Imprezy literackie poniosły druzgocącą porażkę. Tylko 3,4 proc. ankietowanych mówiło, że Toruński Festiwal Książki reklamuje miasto, jednocześnie zaledwie pół procenta tak samo myśli na temat organizowanego przez klub Od Nowa festiwalu Majowy Buum Poetycki. Internauci mogli się też wypowiedzieć, jakiego rodzaju imprez artystycznych brakuje w Toruniu. Zaledwie 3,5 proc. respondentów uznało, że za mało u nas spotkań autorskich, a 0,7 proc. rozmarzyło się i pomyślało o targach książki.
Myślą o nas radni
Autorzy raportu odpytali także solidnie radnych, dyrektorów miejskich i wojewódzkich instytucji kultury, animatorów kultury, artystów, studentów i uczniów. Mieli wymienić pozytywne i negatywne zjawiska w życiu twórczym miasta. Nikt nie nagrodził literatów i nikt ich nie zganił. Radni skarżyli się na mało rozpoznawalne knajpy i brak muzyki w restauracjach, ale tak samo jak działacze, młodzież i twórcy nie wskazali, że Toruniowi brakuje nowego obiegu krytycznego albo - nie szarżujmy - pisma artystycznego.
Autorzy strategii dla pewności, aby nikomu nic nie umknęło, dwukrotnie w raporcie zamieścili taki oto cytat: „Najsłabiej reprezentowaną dziedziną kultury w Toruniu wydaje się być literatura. Zapotrzebowanie w tym obszarze wypełnia właściwie tylko działalność Książnicy Kopernikańskiej. Warto odnotować również przez toruńskie centra kultury realizację takich Festiwali Jak Toruński Festiwal Książki czy Majowy Buum Poetycki”.
Czego żąda miasto?
Jest także raport z konsultacji społecznych. Centrum Sztuki Współczesnej chwali się, że ma księgarnię, a w niej książki. Od Nowa przypomina o Buumie. Nikt z tego wspaniałego miasta nie powiedział ani słowa, czy potrzebne nam jest jakieś tam pismo, czytelnictwo i inne tam literackie mambo-dżambo. Nikt nie zabrał głosu w sprawie literatury, nikt się o pinglarzy nie upomniał.
Vox populi, vox Dei. W finalnej wersji strategii rozwoju kultury Torunia do 2020 roku nie pada ani razu słowo: „czytelnictwo”, „czytelnik”, „poezja”, „poetycki”, „literacki”. „Literatura” występuje raz, jest „literaturą przedmiotu” i pada w kontekście metodologii opracowania dokumentu. O bibliotekach mówi się niewiele, a o czytaniu jedynie w kontekście e-biblioteki. Raz.
Wicie, rozmiecie
Toruń ma kilka strategii, którymi nikt specjalnie się nie przejmuje. Czy w końcu ta dotycząca kultury w jakiś sposób uporządkuje życie artystyczne tej ziemi? Strategia jest napisana z punktu widzenia urzędnika i instytucji, a nie obywatela, uczestnika i widza. Tylko na pozór pogardza kategoriami biznesowymi, ale w ocenie efektywności poszczególnych zadań posługuje się głównie wskaźnikami ekonomicznymi i statystycznymi. Mówi o potencjale artystycznym, ale nie wymienia jego twórców. Mówi o ośrodkach kultury niezależnej, ale wskazuje zaledwie kilka. Mówi o uczestnictwie, współodpowiedzialności i ruchach oddolnych, ale za jedynego prawodawcę i tłumacza zmian w systemie kultury podaje urzędnika. Literatura w takim porządku wydaje się bez szans.
No i kiedyś jeden z drugim wyślą podanie, że chcą wydać zbiór wierszy albo papierowy periodyk. A urzędnik sięgnie po książkę, zdmuchnie z niej sprawnie kurz, przerzuci roztargniony kilka stron i rzeknie: „Bardzo mi przykro, ale literatury nie ma w naszych celach strategicznych, mieszkańcy jej nie chcą. Przykro mi, ale ten tomik z wierszami nie mieści się w wizerunku miasta Torunia”.
Cieszę się
Cieszę się, że jest „Inter-”. Toruń będzie lepszym Toruniem. Przynajmniej przez chwilę.
„Inter-” ma wielką przestrzeń do zdobycia. Wszelkie literackie tradycje są w tym mieście tak odległe i tak zapomniane, że w zasadzie redakcja wszystko musi zaczynać od nowa. Nie ma nic lepszego na tym literackim pustkowiu dla prawdziwych pionierów.
Literatura na bruku
Torunianie w swoim bruku zamurowali metalową płytę z nazwiskiem Janusza Leona Wiśniewskiego, którego powieści krytyka niezwykle chętnie nazywa grafomanią. Mimo ciężkiego ogólnopolskiego obciachu żaden z miejscowych intelektualistów nie sprzeciwił się decyzji urzędników, którzy w ten sposób postanowili uhonorować tego zacnego męża z toruńskim rodowodem. Literaci siedzą cicho: a nuż ktoś nas zaprosi do społecznej rady przyznającej miejskie stypendia, a nuż nam się poszczęści i znów trafimy do tej słynnej kapituły nagrody literackiej, a nuż poczujemy pewny uścisk dłoni prezydenta Torunia, a oczy zajdą nam lekko łzawą mgiełką.
Toruńscy literaci nie mają nic do powiedzenia na temat swojego najbliższego otoczenia. Nie potwierdzają, nie zaprzeczają, wstrzymują się od głosu. Nie skarżą się na poziom festiwali literackich, nie pomstują na jakość oferty kulturalnej miasta. I gdy plastycy walczą o swoje nagrody, nieruchomości i galerie, muzycy i aktorzy o swoje szkoły, sale koncertowe, literaci siedzą cicho. Nie że są specjalnie lojalni wobec władzy, ale po prostu lepiej pierdolnąć sobie elegię niż ocalić coś dla kogoś, kto może jednak w przyszłości będzie zainteresowany uprawianiem literatury w tym mieście.
Każdy hipermarket to broń, każdy kościół to koszary, nie ma sztuki bez polityki.
https://www.youtube.com/watch?v=0eObEmCkePU
OdpowiedzUsuńMój kumpel pisze książkę. Nie mam wśród znajomych ludzi piszących więc traktuje go wyjątkowo zwłaszcza, że kiedy się poznaliśmy przed paru laty nigdy by mi nie przyszło do głowy, że on zacznie pisać. Kiedyś czytałem dużo, a jeszcze więcej myślałem o tym, co przeczytałem próbując zrozumieć dlaczego "to jest wielkie". W pewnym momencie te interpretacje przerodziły się w obsesje. Dziś, gdy czytam bardzo rzadko, czuję się gorszy, niekompletny. Słowo kształtuje zmysły, nastrój, osobowość, wrażliwość, poczucie humoru. Z upływem czasu wypala się znajomość nieużywanego języka obcego. Język ojczysty bez obcowania z obrazami stworzonymi za pomocą słów staje się narzędziem komunikowania prymitywnych potrzeb i odruchów. Czytanie jest więc potrzebne w każdym wieku - jeśli nie po to, aby zdobywać wiedzę, to przynajmniej po to, aby podtrzymywać swoje obycie i dobre samopoczucie. Mimo wszystko, nie potrafię jednak odłożyć dobrej książki i sięgnąć po następną, więc trochę się ich boję. Nie cierpię jednak sięgać po książki słabe lub przeciętne. Ostatnio wybrałem więc sobie lekkie książki znanych nazwisk aby obcować z warsztatem. Perez Reverte (Ostatnia bitwa Templariusza) mnie rozczarował, Mankell (Zapora) dobił. Nie spodziewałem się, że takie byle co może wychodzić w milionach egzemplarzy. Może dlatego tyle radości sprawiła mi powieść kolegi. Stylistycznie była nieudolna, co akurat trochę mnie rozpaliło, bo przyjemnie się czułem poprawiając w myślach czytane zdania. Fabuła była jednak ujmująca. Ten jeden rozdział miał tyle subtelnego humoru i ironii z politycznej i kulturowej codzienności polskiej, że historia zapowiadała się bardzo obiecująco. Powieść science fiction osadzona we współczesności z rozległą retrospekcją historyczną jako klucz do opisania duchu zbiorowości? Przecież to oczywiste. Jak już mówiłem, nie jest ostatnio obyty literacko więc trudno mi znaleźć istniejącą konkurencję dla kolegi (jakbyś znał, podpowiedz, gdzie szukać). Ten jeden rozdział podgrzał moje oczekiwania, bardzo trudno będzie im sprostać. Całość skalulowałem na oko na około 10 rozdziałów, jakieś 200-250 stron (utrzymując tempo akcji, bez przeładowania dygresjami czy zbędnymi wątkami). Mam nadzieję, że komplementując ten początek przy dość sporej ilości wódki nie zniszczyłem rodzącego się talentu.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji tego chlania trochę się obruszyłem. "Czemu sam nie napiszę książki?" - wyrwało mi się. Oczywiście wiem dlaczego nie mam tupetu, aby brać taką myśl na poważnie. Ale kolega bez żadnego skrępowania zaczął pisać, podczas gdy ja robiłbym z tego religijny rytualny, w duszy wyrzucałbym sobie profanację i z całą potęgą tych nadętych oczekiwań i frustracji napisał jeden rozdział pretensjonalnego, pompatycznego gniota. Jak to powiedziałem to pękło kolejne szkło i zacząłem się użalać, że najtrudniej napisać pierwszy akapit czy stronę, stworzyć początek historii, jeśli nie czuje się inspiracji należy pisanie porzucić. Gorączkowo zaczęliśmy więc rozlewać i obmyślać pierwszą stronę mojej książki. Wtedy kolega powiedział, że powinna się zacząć od słów: "Prezesowi nie spodoba się ta książka" - co było nadzwyczaj błyskotliwą refleksją w tym stanie. O czym byłaby reszta? Przecież wiadomo: o moście. Przepiękny temat. Jeśli kiedyś zapanuję równie dobrze jak ten mój kumpel nad konstrukcją fabuły to rzucę sobie to wyzwanie. Jego próba pokazuje, że najważniejsza jest inspiracja, która osadza w głowie wizję wokół której się buduje... U niego się wydarzyło jednego dnia i zachwycił mnie (i kilka innych osób). Mam kolejne rozdziały ale boję się sięgać. By się nie rozczarować.
Wpis o literaturze. Nie potrafiłem się oprzeć kilku zdaniom za dużo.
Przysłowia czasem były mądrością narodów i w tym przypadku przypuszczalnie też: niepotrzebni muszą odejść... zapewne trochę książek się przyda ale tylko trochę.
OdpowiedzUsuń