wtorek, 8 listopada 2011
Odszedł Marek Wakarecy
Wiadomość o nagłej śmierci Marka Wakarecego była dla mnie wielkim szokiem. Były dyrektor Toruńskiej Orkiestry Symfoniczne zginął w poniedziałek w wypadku samochodowym. To człowiek, który dzięki swojej desperacji i pracowitości awansował instytucjonalnie toruńską orkiestrę.
W „Gazecie” raz na jakiś czas trzeba wzbogacić materiał o tzw. wypowiedź eksperta. Zazwyczaj dziennikarz nie zadaje sobie trudu osobistej rozmowy z bohaterem tej małej rameczki i krótki wywiad przeprowadza przez telefon – głównie dla oszczędności czasu. Rzadko kiedy odmawiałem sobie przyjemności osobistej rozmowy z Markiem Wakarecym. Gościł mnie zawsze w skromnym, wręcz obskurnym gabinecie na niewyremontowanym strychu Dworu Artusa. - Czego się pan napije? Mam niestety tylko kawę rozpuszczalną i herbatę owocową – mówił, włączając czajnik elektryczny.
Rozmawialiśmy głównie o staraniach Torunia o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, budowie Centrum Sztuki Współczesnej, przekształceniu orkiestry kameralnej w mały skład symfoniczny. Potrafił powiedzieć, że na inauguracji festiwalu, który miałby się rozpocząć za rok, Piotr Pławner wykona skrzypcowe koncerty Czajkowskiego, a towarzyszyć mu będzie orkiestra pod batutą Jerzego Salwarowskiego. Matematyczna precyzja.
Sypał anegdotami związanymi z gośćmi festiwali, które sam powołał do istnienia. - Był problem z rumuńskim wiolonczelistą Mirelem Iancovicim – opowiadał. - Otóż nie skłamałbym, gdybym powiedział, że jego wiolonczela Guarneri jest warta nieco ponad milion dolarów. Zastanawiałem się, czy nie ogłosić tego jako ciekawostki w czasie koncertu. Postanowiłem jednak nie mówić, bo to mogłoby kogoś sprowokować do kradzieży. Gdy odprowadzałem artystę w sobotnią noc, miałem duszę na ramieniu.
Pamiętam, jak do „Gazety” zadzwonił wzburzony czytelnik, który utyskiwał na słaby jego zdaniem repertuar Toruńskiej Orkiestry Kameralnej. Narzekał, że znudziła go do bólu VI Symfonia Piotra Czajkowskiego" i II Koncert fortepianowy Sergiusza Rachmaninowa, których prezentacja otworzyła jeden z sezonów toruńskich symfoników. Mówił też, że w programie brakuje kompozytorów XX wieku, przede wszystkim Szostakowicza i Prokofiewa. W eleganckich liście skierowanym do czytelnika, a opublikowanym w „Gazecie”, dyrektor zaznaczył, że dzieła Czajkowskiego i Rachmaninowa doczekały się jedynie dwóch wykonań w Toruniu, ale rzeczywiście z literaturą muzyczną XX wieku jest problem – większość utworów orkiestrowych tych Szostkiewicza i Prokofiewa powstało na wielką orkiestrę symfoniczną. Jego zespół od razu nadrobi te zaległości repertuarowe, gdy stanie się składem symfonicznym.
Wakarecy jest architektem Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej. Kameraliści przez kilka lat przygotowywali się do zmian kadrowych. Do składu małej orkiestry symfonicznej już w 2004 roku brakowało im zatrudnienia na stałe jedynie ośmiu instrumentów: trzech puzonów, tuby, dwóch waltorni i dwojga skrzypiec. Wakarecy postawił na rozwój stopniowy i rozważny. - Zależy nam przede wszystkim na spokojnej i trwałej w konsekwencji budowie toruńskiego środowiska twórców i odbiorców. Możemy oczywiście nadal zapraszać innych muzyków do wykonywania koncertów symfonicznych, ale wolelibyśmy sami wykształcić sobie kadry. Na to trzeba czasu. Nie chcemy iść na łatwiznę i raz do roku zapraszać do Torunia Symfonii Varsovia - mówił „Gazecie".
Wcześniej tłumaczył: - W mieście uniwersyteckim istnienie orkiestry symfonicznej jest wręcz koniecznością. Taka instytucja buduje prestiż. Kiedyś słyszałem, że w gdzieś w Polsce miała powstać duża fabryka samochodów. Inwestor przeprowadził kompleksowe badania rynku. Interesował go potencjał intelektualny i kulturalny miasta, jego otwartość na idee, a nawet to, jak mieszkańcy spędzają wolny czas. To miasto straciło wiele w oczach firmy, gdy dowiedziała się, że nie ma tam orkiestry symfonicznej. Rozwój orkiestry sprawi, że Toruń trafi na wyższą półkę, że jego kolejna część oderwie się od prowincjonalności.
Udało mu się, ale pod koniec 2006 roku postanowił odejść z orkiestry. - To osobisty protest przeciwko temu, jak władze traktują mój zespół. Może na to miejsce przyjdzie ktoś, komu łatwiej znieść politykę kulturalną magistratu – mówił.
Uznał, że nie jest w stanie zapobiec stopniowemu odchodzeniu młodych i zdolnych instrumentalistów do bogatszych zespołów. Okazało się, że toruńscy muzycy zarabiają źle – młodzi dostawali wówczas na rękę około 1100 zł miesięcznie. Po długiej – trwającej niemal dwie dekady edukacji artystycznej – to musiało frustrować. Szefostwo miejskiej kultury w tym czasie zdobyło się jedynie na kilka sloganów o tym, że młodzi i zdolni szukają coraz lepszych ofert pracy, że ważna jest konkurencyjność, że dodatkowe pieniądze dla orkiestry nie przyniosą żadnej widocznej zmiany. Inni urzędnicy cynicznie zauważali, że dzień pracy muzyka trwa około czterech godzin, że wielu z nich na pół etatu jest zmuszonych pracować w szkole muzycznej, więc sobie radzą. Wakarecy przez prawie 13 lat pracy nigdy nie pobrał „trzynastki", a od 2001 roku jego pensja w ogóle nie wzrosła.
Akt dyrektora i kolejne artykuły „Gazety” sprawiły, że urzędnicy zwiększyli zarobki muzyków i obiecały kolejne podwyżki. Wakarecy odszedł z orkiestry z klasą - bez awantury i osobistych pretensji, bez żądzy rewanżu na szefach toruńskiej kultury, którzy zawiedli jego zespół.
Lista dokonań Wakarecego jest imponująca. Oprócz stworzenia orkiestry symfonicznej, przypomniał Toruniowi o tradycjach koncertów w kościołach, pałacach i kamienicach i stworzył Muzykę i Architekturę. Pokolenia młodych muzyków zapamiętały go jako zaangażowanego i ciepłego nauczyciela skrzypiec w szkole muzycznej. Toruń będzie mu zawdzięczał także salę koncertową – Wakarecy przez miesiące pracował w Urzędzie Marszałkowskim nad funkcjonalnością tego obiektu.
Długo rozmawialiśmy o warunkach akustycznych tej sali, tłumaczył mi wszelkie zawiłości np. że ubrania publiczności pochłaniają dźwięk i że to też trzeba uwzględniać w projekcie. Najlepiej zapamiętałem jednak krótką rozmowę, gdy niemal rok po awanturze z zarobkami orkiestry zadzwonił do mnie i zapytał: „Pamięta pan, jak obiecałem panu w czasie wywiadu, że opowiem panu, gdy znajdę nową pracę?”
Marek Wakarecy był człowiekiem o wielkiej klasie, inteligencji i wrażliwości. Zmienił na zawsze Toruń.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dziękuję za ten tekst. Dla mnie to też był szok. Nie znałem go zbyt dobrze (zdarzało mi się porozmawiać z Nim gdy przychodziłem kupić karnet na kolejny sezon), ale zawsze byłem pełen podziwu dla jego pracy i jego klasy. Strata takiego człowieka byłaby bolesna dla każdego miasta, dla Torunia to prawdziwa tragedia.
OdpowiedzUsuńNieuważny podtoruński kierowca pirat - mam nadzieję - zapłaci za to. Co niczego nie zmieni oczywiście.
OdpowiedzUsuńhmm to zadziwiające jak łatwo można stracić życie widać to najlepiej gdy ginie ktoś znany, śmierć wydaje się bardziej rzeczywista. Szkoda Pana Marka na pewno był wartościową osobą, przykre...
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro z powodu nagłej śmierci Pana Dyrektora Marka Wakarecego. Wspominam go z wielkim szacunkiem, podziwem i sympatią i cieszę się, że było mi dane poznać go i współpracować z nim i jego orkiestrą kiedy mnie zapraszał do dyrygowania. Będę go zawsze wspominał ciepło.Ruben Silva - dyrygent
OdpowiedzUsuńAno szkoda.
OdpowiedzUsuń