poniedziałek, 7 listopada 2011
Kilka myśli na początek listopada
Winą za to, że Toruń o tej porze roku zupełnie mi się nie podoba, najprościej obciążyć porę roku. Jesienny Toruń jest jesienny. A może po prostu to miasto parszywieje? Staje się miejscem boleśnie oczywistym i przewidywalnym, w którym nie czeka mnie już żadna niespodzianka?
Nie trzeba być wytrawnym strategiem, żeby przewidzieć jego następne ruchy. Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych, podejrzewałbym, że nawet bunt w tym mieście jest wystudiowany i wyreżyserowany. Wszyscy zachowują się zgodnie ze scenariuszem.
Wiedziałem, że do gry po kilku latach powróci wykluczony zawodnik. Nie można było zbyt wcześnie ruszać go z ławki kar, bo publiczność tego by raczej nie zniosła. Oficjalnie niekarany, o zatartej przeszłości, od kilku lat nieposzlakowanej teraźniejszości, w pełni zresocjalizowany. Będziemy się przypatrywać temu błyskotliwemu comebackowi. Pamiętane będą czyny i rozmowy.
Zima nadchodzi i miasto znów przejmą didżeje.
Zima nadchodzi, więc czeka mnie czekanie w kolejkach do lekarza ze starymi kobietami – każda z nich ma narząd, o który zanosi przed Boga modlitwy. Częściej się modlą o swoją trzustkę niż o swoje dzieci.
Zima nadchodzi, więc skończą się imprezy przed Kontrapunktem. Średnio znoszę wnętrze tego lokalu, obawiam się, że za rogu wyjdzie zaraz multiagent ubezpieczeniowy i wręczy mi do podpisania polisę AC na nieistniejący samochód.
Zima nadchodzi, a ja zastanawiam się, gdzie jest „Res Publica” z ich zakrojoną na szeroką skalę pracą na rzecz Torunia. Mówili, że będą chodzili po knajpach, żeby biesiadnikom zadawać trudne pytania o lokalne dziedzictwo historyczne i potencjał kulturowy. Nie widziałem ich w Grocie, Zezowatym Szczęściu, Tratwie i Desperado.
Zima nadchodzi. Przerażeni i pasywni młodzi ludzie. Przerażeni i pasywni młodzi poeci dzwonią do mnie z zastrzeżonych numerów, bo tylko tak mogą liczyć na moją ciekawość.
W warszawskiej knajpie spotkałem gitarzystę zespołu, który był absolutną rewelacją w latach 80. Z racji raczej dobrego wychowania łaskawie pominę nazwę i nazwisko. Trudno zdefiniować stan skupienia tego muzyka: w zasadzie był najbliżej cieczy, którą w kształcie człowieka utrzymywał szkielet i skóra. Gdy bar włączał kawałki z lat jego młodości, z lubością chwytał za zmyśloną gitarę: „Znam tego, ten-ten, który tam-tam, di-dum, di-dum, w tej-tam oktawie” - opowiadał o linii basu w piosence Urszuli. „A ja ten-ten, w tej drugiej, tej-tam znanej, na tym-tym” i znowu chwytał za powietrzny instrument. W tym stanie nie za bardzo dało się z nim dogadać, bo polski był jego drugim językiem.
Warszawa ugina się od biografii ludzi, którzy w przeróżny sposób pielęgnują swoją ułomną albo urojoną wielkość. Toruń akurat w tym się zupełnie nie różni od stolicy. Miasto żyje mitami z lat 80. i 90. Ja żyję mitami sprzed dziesięciu lat, kiedy człowiek był młody i po knajpach chodził z małym rewolwerem, który mógł zabić tylko starca albo niemowlę.
Pora dać spokój sobie z tym miastem, z jego wieczną jesienią i depresją, i jakoś na nowo ułożyć sobie tutaj życie. W Toruniu można być silny siłą swojej rezygnacji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
o nie
OdpowiedzUsuń