środa, 28 września 2011
Próba listu samobójczego (część I)
Zaczyna się Bydgoski Kongres Kultury. To spotkanie udowodni, o ile długości bydgoszczanie wyprzedzają torunian w refleksji nad sobą. Nasi sąsiedzi, którymi tak chętnie pogardzamy, uznali z góry, że trzeba przewartościować swoje miasto, nie uderzać w lokalnopatriotyczne dzwony i przeprowadzić poważną krytykę swojego środowiska. Nie wątpię, że to będzie niezwykle bolesna psychoterapia, która doprowadzi do podziałów i konfliktów, stworzy wiele niepotrzebnych hierarchii, ale i tak odczaruje miasto z wielu nawyków myślowych i przyzwyczajeń.
Taka terapia przydałaby się Toruniowi, który nie ma zamiaru tworzyć żadnych narzędzi do samopoznania. Wolimy okopać się w bardzo bezpiecznym i pluszowym myśleniu, że to miasto jest rajem dla przyjezdnych, że głos kultury w tym mieście naprawdę się liczy, że kultura i życie artystyczne są tożsamością Torunia. To mit i nic z tego stanu nas nie wyprowadza: ani upokarzająca porażka w pierwszej rundzie walki o Europejską Stolicę Kultury, ani nawet koniec Turkusowej Rewolucji.
Tylko jedna osoba powiedziała wprost, że należy zredefiniować martwą strukturę tego miasta i włączyć się do Bydgoskiego Kongresu Kultury. Jarosław Jaworski napisał dwa artykuły do toruńskiej „Gazety Wyborczej”. Oba pozostały bez jakiegokolwiek odzewu. Nawet na forum, na którym niezawodnie można liczyć na kilku trolli, zapadło kłopotliwe milczenie.
Najbardziej zastanawia mnie i zasmuca, co mówią ludzie odpowiadający za Turkusową Rewolucję i Inicjatywę Kulturalną. Przyznają, że nie mają czasu i beztrosko godzą się na porażkę, mimo że walka tak naprawdę się nie zaczęła.
Powoli dochodzę do wniosku, że to miasto w ogóle się nie zmienia. Osiągnęło constans i się uparcie go trzyma. Raz na jakiś czas higienicznie pozwoli sobie na małe rewolucje, które nie są w stanie zatrząść jego posadami i niczego nie zmieniają trwale. Jak na ironię cały czas Toruń powołuje się na swoje rewolucyjne tradycje. Bo Kopernik. To żałosne w mieście, w którym panuje klientelizm.
W Toruniu Rune Holta zostałby prezydentem, jeśliby tylko tego chciał.
Najbardziej mnie wkurwiają lokalni twórcy, których specjalizacji nie sposób określić. Noszą się jak artyści, zachowują się jak artyści, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy są performerami, plastykami, poetami czy muzykami. Nie mówią o sztuce, mówią o projektach. Nie mówią o efekcie finalnym, mówią o powolnym dochodzeniu do celu, który jest bardziej fascynujący niż cel. Byliby nieszkodliwymi świrami, gdyby nie to, że zabierają czas ludziom, którzy rzeczywiście pracują. W Toruniu wykształciła się klasa kawiarnianych celebrytów, którzy do zwykłego Kontrapunktu wchodzą jak David Beckham z Posh.
Miasto jest znudzone, tak jakby wszystko wiedziało i widziało. Artystokratyczne, jakby wywodziło się z bocznej ernestyńskiej gałęzi Wettinów. I to nie jest arystokratyczna nuda, która je trawi. Przywilej oświeconych. To nuda, która zamęcza na śmierć. Bo nie ma nic nowego, bo maksymalną empatyczną więź z drugim człowiekiem czuje się, gdy odpowiada się ziewaniem na ziewanie. Social reflexive body language.
Toruń był innym miastem. Przyjechałem tutaj z pionierskim zapałem, aby zdobywać i zwyciężać i przez pewien czas mi się udawało. Miasto otwierało przede mną nowe możliwości, ale teraz widzę, że karty zostały rozdane, że gra jest ustawiona, że house always wins. Jak każdy w pewnym momencie, mimo swoich najszczerszych i największych wysiłków, natrafiłem na ścianę. Z początku wydawało mi się, że mogę ją rozbić, że pójdzie w proch przy najmniejszych uderzeniu, jednak to tylko takie wrażenie. Prościej jest ją ominąć, zrezygnować i zapomnieć.
Najgorszą refleksją, która absolutnie wyniszcza, jest to, że nic dobrego mnie tutaj już nie spotka, że doszedłem do granicy. I jeszcze jedno: nie da się zniszczyć najgłębszego zła, niegodziwości i patologii, bo gdy tylko wzburzysz powierzchnię, wykończysz tylko tych, którzy z trudem się na niej przez lata utrzymywali.
Nie dziwię się, dlaczego wyjechało tak wielu wspaniałych ludzi, z których część mogę zaliczyć do grona przyjaciół. Kiedyś nazywałem to ucieczką, teraz wiem, że to był ratunek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jakoś w maju zrobiliśmy ze studentami z Koła Kulturoznawców sesję "Studenci do kultury". Przyszło sporo ludzi, dyskusja była żywa, krążąc wokół jednego tematu: po co w ogóle mówić o kulturze studenckiej, skoro każdy może dzisiaj robić co chce. Chcesz słuchać Boysów, słuchaj Boysów, chcesz Wagnera - słuchaj Wagnera. Najciekawszy był głos gościa z samorządu studenckiego (bodajże byłego przewodniczącego): jak to nie ma kultury w mieście, przecież są Juwenalia...
OdpowiedzUsuńMyślę, że to właśnie ten "kulturowy liberalizm" (każdy ma w swoim domu własną kulturę - żadna kulturowa przestrzeń publiczna nie jest już dzisiaj ani możliwa, ani potrzebna) jest przyczyną tego stanu rzeczy, o którym piszesz. Dochodzą do tego rzeczy już typowo toruńskie:
brak infrastruktury (sala, w której mógłbyś na przyzwoitym poziomie wysłuchać koncertu: w październiku będzie u nas Behemoth. Zagra... w Od Nowie, bo gdzie indziej?);
brak ŻYWEJ tradycji kulturowej. Zamiast tego martwe mity Elzenberga, Hutnikiewicza, Górskiego. No i ten Herbert, który w którymś tam akademiku mieszkał. Problem polega na tym, że ci, którzy mają kulturę tworzyć, mity biorą za rzeczywistość i uspokojeni zasypiają. Bardzo wyraźnie widzą to ludzie, którzy przyjeżdżają do nas na studia. Ucząc na toruńskiej polonistyce widzę, jakich ludzi ubywa po pierwszym roku: sensownych. Odnajduję ich później we Wrocławiu, Warszawie, Szczecinie...
Paweł Bohuszewicz
"Najbardziej zastanawia mnie i zasmuca, co mówią ludzie odpowiadający za Turkusową Rewolucję i Inicjatywę Kulturalną. Przyznają, że nie mają czasu i beztrosko godzą się na porażkę, mimo że walka tak naprawdę się nie zaczęła. "
OdpowiedzUsuń- Grzegorz ... inicjatywa kulturalna byla tylko i wylacznie narzedziem walki politycznej, niczym wiecej. Ci, ktorzy najglosniej krzyczeli, w 90 % nie maja pojecia o kulturze, ani szczatkowych nawet kompetencji. Uczepili sie kultury jak "rzep psiego ogona", poniewaz zauwazyli, ze moga na tym kampanie pojechac. Przedstawiciele rzekomej turkusowej rezolucji czy jak to sie tam zwalo, maja pojecie o kulturze, ale jedynie o kulturze klubowej. Nic wiecej. Glosno krzycza, ale nic nie wnosza. Nic kompletnie. Moim zdaniem dobrze, ze nie mieli mozliwosci prezentowania swojej pracy, poniewaz z dwojga zlego wole zatechle suchary, niz pseudo-artystyczny, nieprofesjonalny eksces osmieszajacy moje miasto rodzinne, bazujacy jedynie na ironicznie glupim lub skandalizujacym koncepcie. Wielokrotnie rozmawialem z przedstawicielami tego ruchu wyzwolenczego, sa nacechowani tak zenujacym ogromem braku podstawowej wiedzy nt plastyki, muzyki, teatru, czego byc nie dotknal. Dla mnie wygrali konkurs na bezczelnosc dekady.
"Najbardziej mnie wkurwiają lokalni twórcy, których specjalizacji nie sposób określić. Noszą się jak artyści, zachowują się jak artyści, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy są performerami, plastykami, poetami czy muzykami. Nie mówią o sztuce, mówią o projektach. Nie mówią o efekcie finalnym, mówią o powolnym dochodzeniu do celu, który jest bardziej fascynujący niż cel. Byliby nieszkodliwymi świrami, gdyby nie to, że zabierają czas ludziom, którzy rzeczywiście pracują."
OdpowiedzUsuń- to jest kolejny problem. Proleckie pseudo-srodowisko, o ktorym mowisz doprowadza do patologicznej wrecz sytuacji, gdy ludzie uczciwie pracujacy wstydza sie okreslac mianem artystki/artysty. Jest to juz nagminne, w tej chwili najbardziej przypalowym okresleniem w srodowisku jest "artysta". Plugawia szmaciarze branze, a wszystko przez brak kontroli. To jest specyfika malego miasta, w kazdym malym miescie (nie tylko Toruniu) latwo jest sie lansowac. Niewazne co robisz. Wystarczy, ze robisz. Mozesz podac koledze kocie gowno na srebrnej tacy Ludwika i juz jestes artysta. Ciekawy jest fakt, ze najwieksi aktywisci, czy przewodnie osobistosci miejscowego (środ/ryk)owiska sa elementem naplywowym z wiekszych miast. Z przyczyn oczywistych nie dali by sobie rady na morzu, wiec bryluja nad stawem. Czuja sie rekinami, ale do łba im nie przyjdzie, ze to nie jest stosowny akwen. Sa jednostki, ktore uczciwie pracuja i prezentuja swoje prace na swiecie. Dla zrownowazonego czlowieka oczywisty jest fakt, ze kalkulator nie sluzy do surfowania po internecie.
a w kwestii : " Tylko jedna osoba powiedziała wprost, że należy zredefiniować martwą strukturę tego miasta i włączyć się do Bydgoskiego Kongresu Kultury. "
OdpowiedzUsuń- wybacz, ale uwazam, ze to jest gwozdz do trumny. Jezeli sami sie nie ogarniemy, to nas tylko pograzy. Jezeli mam Ci powiedziec jak to wyglada, to w Bydgoszczy tylko czekaja na to, zeby chapnac kase z Torunia, poniewaz tam im juz nie chca funduszy przyznawac. Wiem to z pierwszej reki. Nie mozemy sie ogladac na innych. W kwestii wspolpracy z Bydgoszcza to sadze, ze maximum wspolpracy moze sie odbywac np. w ramach wspolnego pisma o kulturze regionu. Niech kazdy realizuje swoje wlasne projekty u siebie. Rownie dobrze mozemy wspolpracowac z Warszawa, lub Berlinem. Jest troche dalej. Torun musi sie uwolnic o tej nieustannej bipolarnej zaleznosci. Niech wspolpracuje z calym swiatem.
ostatni moj komentarz : odnosnie turkusowej rewolucji i calego artystycznego scierwa z nia powiazanego. Wyglada to tak : startujemy w wyscigu Le Mans, a tu nagle pojawia sie team, ktory przekonuje nas, ze ich zamiar wystartowania gokartem w tej imprezie ma szanse powodzenia. Na domiar tego, wydaje im sie, ze startujac pomalowanym na turkusowo gokartem maja szanse na nagrode publicznosci. Jak zyje nie spotkalem sie w moim miescie rodzinnym z wieksza zenada. Nastepstwo, czyli kampania - inicjatywa kulturalna dla torunia - liczac na pozytywne konotacje, poslugujaca sie rowniez turkusem sprawila, ze mimo ogromnego hartu ducha zwymiotowalem mentalnie sam na siebie, jak ostatni menel. Przypomnial mi sie wypad wakacyjny w podstawowce, kiedy to znajomy z klasy pijac pierwszy raz w zyciu wodke z plastikowego kubeczka w 35 stopniowym upale na bulwarze filadelfijskim tak siebie sam potraktowal. Innymi slowy : brud, syf i ubostwo.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst.
OdpowiedzUsuń"Najbardziej mnie wkurwiają lokalni twórcy, których specjalizacji nie sposób określić. Noszą się jak artyści, zachowują się jak artyści, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy są performerami, plastykami, poetami czy muzykami. Nie mówią o sztuce, mówią o projektach. Nie mówią o efekcie finalnym, mówią o powolnym dochodzeniu do celu, który jest bardziej fascynujący niż cel. Byliby nieszkodliwymi świrami, gdyby nie to, że zabierają czas ludziom, którzy rzeczywiście pracują. W Toruniu wykształciła się klasa kawiarnianych celebrytów, którzy do zwykłego Kontrapunktu wchodzą jak David Beckham z Posh." Czy można prosić o skonkretyzowanie tej grupy? Nie żebym była totalną abnegatką, ale nie do końca orientuję się o kogo chodzi. Czy jest to grupa tak wpływowa, że trzeba o niej mówić językiem ezopowym, czy może Autor uznał, że każdy czytelnik "skuma" o kim mowa.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst, bo - niestety - jest w nim sama prawda.
OdpowiedzUsuńNa początek, małe wyjaśnienie, bo zostałem "zacytowany" w I komentarzu odnośnie debaty "Studenci do kultury", nigdy nie użyłem takiego sformułowania o kulturze w mieście i juwenaliach, coś Pan Paweł musiał źle spamiętać :)
Co do kultury w Toruniu, działając w samorządzie zauważyłem jedną bardzo uciążliwą rzecz, która bardzo przeszkadza w tworzeniu i organizowaniu czegokolwiek - na którą "cierpią" Włodarze Torunia, otóż bardzo szybko "uciszają" oddolne inicjatywy, bo jak słyszy się, że nie można zrobić prostego i krótkiego występu grupy studentów na rynku staromiejskim, "bo to jest taki unikatowy plac", a jakieś pół roku temu nie było najmniejszego problemu żeby postawić tam wielką scenę i zrobić prezentację drużyny żużla, no to się wszystkiego odechciewa...
Pozdrawiam
Hubert Pińczak
(co do początku wypowiedzi, żeby nie było, przypadkiem wpadłem na ten blog :) )
"W Toruniu wykształciła się klasa kawiarnianych celebrytów, którzy do zwykłego Kontrapunktu wchodzą jak David Beckham z Posh." W punkt Panie Kolego, w punkt. Artystowska menażeria w smutnym jak pizda mieście
OdpowiedzUsuń