poniedziałek, 12 września 2011
Draże dla matek, Miles dla gejów
W Toruniu panuje moda na zakładanie klubokawiarni, czyli knajp piwnych imitujących kawiarnie. Najpierw był Kontrapunkt, teraz przyszła kolej na Draże, wkrótce na naszym małym rynku gastronomicznym pojawiają się kolejne wynalazki tego rodzaju.
W Drażach byłem dwa tygodnie temu na otwarciu. Darowałem sobie dogłębne poznawanie lokalu, którego wnętrza raczej się nie zmieniły od czasów Starego Młyna i Złotego Jaja. Nowi najemcy tego miejsca wnieśli swoje dizajnerskie mebelki z dykty – raczej nie skorzystam, wiem, co moje ciało potrafi zrobić z obrotowymi krzesłami. W tym miejscu pojawiły się nowe zwyczaje, co uroczyście oznajmia nam program artystyczny tej kawiarni na wrzesień. Chicagowski house, wykłady o spółdzielczości socjalnej i ekonomii gospodarstwa domowego, wymienialnia ciuchów, spontaniczny i radosny swapping przy kawie ze Sprawiedliwego Handlu.
Moja noga w Drażach we wrześniu nie postanie.
Coś dla naszych milusińskich
Czasy, kiedy nie mogłem się wydostać z tego budynku, bo wszystko wydawało się przeszkodą architektoniczną, minęły bezpowrotnie. Draże to kolejny ergonomiczny i bezpieczny lokal dla matek z dziećmi – bez ostrego chi i ostrych kantów. To wrażenie potęguje fakt, że we wrześniowym programie artystycznym knajpy można znaleźć info o występie klauna Koko z agencji Ahoj.
Jeśli mogę coś doradzić, należy za wszelką cenę unikać imprez i lokali, gdzie bawią się dzieci. Dzieciaki mordują dobrą zabawę – nieważne, czy to spontaniczny osiedlowy grill, ognisko, domówka czy słoneczne popołudnie w knajpie. Te szkodniki pochłaniają całą uwagę, a wiadomo, że w tym naszym dziwnym świecie najważniejszą walutą jest koncentracja. Jeden ryczy, bo jest śpiący, inny ryczy, bo rozpadła się mu rzeźba z mącznego gluta. Obca dziewczynka pokazuje ci majtki, inna włazi ci na kolana; chłopczykowi chce się siku, opanował sytuację i szcza na środku placyku. Najgorsze są sześcioletnie albo siedmioletnie dziewczynki – prawdziwe attention whores, są groźne, nie znają litości, mówią pełnymi zdaniami. Wkraczają ze swoimi przerażającymi dziecięcymi narracjami na chwilę przed puentą opowieści, kiedy zamierzasz właśnie przyznać się, gdzie ostatnio straciłeś publicznie przytomność.
Dzieci generalnie są przerażające. Mniej więcej wiem, jak się zachować, gdy na ciemnej klatce schodowej wyrośnie przede mną facet. Gdybym zobaczył na niej małą smutną dziewczynkę, zesrałbym się ze strachu.
Dlaczego nie wolno mieszać?
Nie lubię zbyt ładnych knajp – gdy odchodzę od baru, starannie przeliczam resztę, bo myślę, że koniecznie chcą mnie orżnąć. Prawdziwy lokal musi mieć swój zapach, musi być nieco sfatygowany, a takie miejsca jak Draże będą wyglądały jak niezamieszkane. Sterylne przestrzenie dla korporacyjnych botów, których w Toruniu nie ma. Przestrzenie, gdzie dowolnie można sobie pomstować na dyktat korporacji, które w naszych stronach jeszcze nie zostawiły ani grosza.
Menu piwne w Drażach jest przeokropne. Ciężko zamówić piwo pasteryzowane. Jeśli ktoś ma skilla w alkoholu, to wie, że nadużywanie piwa niepasteryzowanego nazajutrz po zaaplikowaniu zamienia wnętrzności w płonącą kulę, która za nic w świecie nie może opuścić żywiciela, a bardzo chce. Nikt o zdrowych zmysłach nie powinien iść na żywioł w knajpie, która ma kartę piw.
I dlatego nie przepadam za Krajiną Piwa w Toruniu – ten lokal podaje chyba z 50 różnych marek i gatunków piwa i gdy wybierze się jakieś wygazowane hiszpańskie, człowiek zapala się do olsztyńskich granacików z BK. Jeśli ktoś ma skilla w alkoholu, powinien unikać mieszania piwa – kac po pewnym czasie staje zjawiskiem mocno zniuansowanym: co innego czujesz nad ranem po wypicia sześciu Lechów, co innego czujesz, gdy mieszałeś ukraińskie piwo z niemieckim.
Draże są takie dizajnerskie, a nie można w nich płacić kartą. Gdy podszedłem do baru i oznajmiłem, że właśnie rozstałem się z gotówką, barmanka wzruszyła ramionami, co zapewne oznaczało: „Dymaj frajerze do mankomatu”.
To w zasadzie był koniec imprezy. Od bankomatu odbiłem do klubu Przydasz Się na Królowej Jadwigi – kilka pięter pod moim miejscem pracy. Akurat było karaoke – wielkie odkrycie toruńskiego życia klubowego. Z mikrofonem przyzwoicie sobie radził jakiś koleś o dość niskim rodowodzie społecznym. Barmanka rzuciła do mnie serdeczne: „Dobry wieczór. Pan – jak się zdaje – tutaj mieszka”. „Nie, pracuję”. „Mieszkam tak długo w Toruniu, ale jeszcze nie byłam w tym zakładzie fryzjerskim. Aby warto?” Mogę wyglądać na lidera grupy thrashmetalowej albo członka jakiejś tam laptopowej grupy Zukunft, ale nikt mnie nigdy nie pomylił z fryzjerem.
W eNeRDe odetchnąłem z ulgą.
Przytulna kawiarenka dla LGBT
Gdy czasami przyjadą do Torunia znajomi homoseksualiści, tak naprawdę nie wiadomo, gdzie ich zabrać. Mogę ich zaprowadzić do popularnego lokalu np. do eNeRDe, ale i tak zawsze będą szukali takiego, gdzie jest darkroom z zestawem filmów przełamujących homoseksualne stereotypy, w których komputerowiec w gałach posuwa wąsatego kierowcę tira. Do Kontrapunktu, Draży i innych tego typu miejsc nie będę ich przecież zabierał, bo mają pełno takich lokali w swoich stronach.
Ale w tych toruńskich heteryckich ciemnościach pojawiła się jutrzenka zmiany. Miles podobno stał się lokalem gejowskim. Nie wiem, czy to prawda – nie miałem okazji sprawdzić, czy knajpa, w której przez lata rezydowałem i chwilę pracowałem, nieco się przeorientowała. Zapamiętam do końca życia tyrady barmanów, którzy w Michniku, Geremku i Mazowieckim dostrzegali pierwsze objawy przemiany w humanoidalne jaszczury. Nowy profil ich dawnego miejsca pracy na pewno by im się nie spodobał.
Spodziewam się najgorszego, bo Toruń nie ma szczęścia do lokali dla nieco bardziej wybrednej publiczności. Underground, który na ironię działał na tej samej ulicy co redakcja „Undergruntu”, był okropną norą. Zapuściłem się tam raz z dwiema koleżankami – było pusto, w rogu siedział jakiś podstarzały typek w białym kapeluszu kowbojskim z młodym efebem na kolanach i szeptał mu w uchu niezrozumiałe sprośności.
Jeszcze gorzej było w klubie, który się mieścił na Małych Garbarach. Napisałem o nim kiedyś, że to była pierwsza gejowska knajpa w Toruniu bez domofonu i kraty w drzwiach, ale że dzielny toruński lud lubi nowości, to wielu wesołków się tam zapuszczało tylko po to, by – jak mówił mi właściciel - „pedałów sobie pooglądać”. Celną recenzję tej knajpy wystawiła urodzona w Warszawie naturalizowana torunianka, która na salę zerkała z autentycznym obrzydzeniem: „I to ma być ta wasza knajpa gejowska? Brzydszych kolesi na oczy nie widziałam”.
Myślę, że społeczności LGBT mógłby się Miles spodobać. Boję się tylko, że towarzystwo z okolicznych knajp, które lubi przychodzić na zabawę ze świecami dymnymi, raczej tego lokalu nie zaakceptuje.
End credits
Do Draży nie będę się zapuszczał. Nie ufam młodym marketingowcom i biznesmenom, którzy chełpią się tym, że ich droga kawa ratuje lasy deszczowe. Ten lokal wygląda tak, jakby ktoś o toruńskich rozmiarach usiłował włożyć warszawskie buty. A Draże – umówmy się - przyciągać będą etnolale i etnofrików z egzotycznych kierunków, stażystów z toruńskich instytucji kultury, studentów na umowę o dzieło, trochę pozarządówki. Jedno piwo, dziesięć słomek. Lokal nie pasuje za bardzo do knajpianego decorum miasta - gdzieś indziej może by sobie nawet poradził.
Życia klubowego stolicy zupełnie nie znam, ale mogę się domyślić, jak ładnie mogłoby pograć z moim alkoholowym decorum. Tydzień temu na Manifestacjach Poetyckich w Warszawie – już w fazie klubowej imprezy – pojawiła się studentka jakiegoś humanistycznego kierunku. Jak słyszałem, na spotkanie z poetami wzięła tyle kokainy, że na pół godziny Warszawa stałaby się bijącym sercem świata. Po co? - zastanawiałem się całą drogę do domu. Po co? Żeby muzykom wpadała fajniej septymolka? Żeby poeci zaczęli śpiewać heksametrem polskim albo jambem heroicznym?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brzmi jak tekst kogos kto sie troche zestarzał.
OdpowiedzUsuń