Dziś imprezy literackie to nie to co kiedyś. Wtedy świat był młody i wiele rzeczy jeszcze nie miało swoich nazw – jak chciał poeta. Rzadko kiedy udawało nam się dotrwać do końca spotkania w trzeźwości. Nasze krzyki było później słychać w wielu miejscach w Toruniu. To była beztroska autodestrukcja. Gdy „Undergrunt” upadł, brakowało nam szczególnie właśnie tych lirycznych seansów, kończących się o świcie w najpodlejszych knajpach Starówki, do których można trafić jedynie w stanie granicznego upojenia.
Wolny Rynek Poetycki miał być próbą powrotu do chlubnych pijackich tradycji. Wyszło nieco inaczej – impreza stała się poważna mimo lekkiej formuły. W piątek 11 lutego odbędzie się jej kolejna edycja w toruńskim Dworze Artusa. Wystąpią Poeci Za Kratkami i zespół Bikini. Start godz. 19.
Jak to się zaczęło? WRP narodził się przed wakacjami 2007 roku – to było jakieś wyjątkowo depresyjne południe, kiedy stojąc w byłej gazetowej palarni, zadzwoniłem do poety Cezarego Dobiesa i zaproponowałem, żeby stworzyć imprezę, dzięki której każdy będzie mógł przeczytać swoje wiersze dla publiczności na Rynku Staromiejskim. Wybór miejsca wydawał się od początku oczywisty – ogródek piwny Teatru Wiczy.
Z zasady miała być to impreza bez budżetu i przez kilka edycji tak rzeczywiście było. Roman Polański mawia, że film da się zrobić bez reżysera, operatora, scenarzysty, ale nie da się go zrobić bez telefonu. Udało się skrzyknąć kilkunastu poetów, którzy wystąpili w pewien piątkowy wieczór na Rynku Staromiejskim. Przechodnie zatrzymywali się, aby posłuchać czytających, żebracy zwietrzyli w naszym ogródku koniunkturę, a podpity menelik przeczytał naprędce spisany tekścik podsumowujący imprezę. Była muzyka – zagrali aktor Teatru Wiczy Radosław Smużny i gitarzysta Błażej Wdowczyk. Ostatni z nich na tej właśnie edycji WRP podjął decyzję o założeniu zespołu z aktorem Radosławem Garncarkiem – ich Tap.Ap połączył tradycję stepu i innych tupanych gatunków tanecznych z muzyką alternatywną.
Z następnych edycji odbywających się w Teatrze Wiczy ciekawa była ta, która towarzyszyła festiwalowi Tofifest. Organizatorzy zagwarantowali naszym gościom darmowy nocleg i magiczne bransoletki, które ich właścicielom gwarantowały obłędne ilości Pilsnera. Nie muszę zaznaczać, że poeci niezwykle skwapliwie skorzystali z tego wyjątkowego przywileju.
Część tego składu pojawiła się później w Toruniu, gdy zamykano kino Orzeł. To z pewnością była najdziwniejsza impreza w moim życiu: operatorzy włączali stare kroniki filmowe z młodym Jackiem Kaczmarskim i robili miksy, wyświetlając dwie taśmy jednocześnie. Wszystko zakończyło się demolką, w ruch poszły donice i rulony ze starymi plakatami filmowymi, a poeta, który z bólem przyznał, że bywa ochroniarzem w fabryce margaryny, odpalił gaśnicę pianową w piwnicach kina.
Duże zmiany przyszły, gdy WRP trafił pod skrzydła Dworu Artusa. Pojawiły się pieniądze, które pozwoliły na zapraszanie poetów spoza Torunia i zespołów. Byli u nas m.in. Piotr Czerski, Jacek Dehnel, Piotr Gajda, Piotr Macierzyński, Piotr Makowski.
Zagrali zaś: Sons of a Witch, Navi.ex, H5N1, duet braci Kornackich, Tap.Ap, Every Day Lincz. Odbył się też pierwszy punkowy koncert w Dworze Artusa. Patyczak – piewca prostego punkowego stylu życia, taniego wina i wolnego oprogramowania – w finale wskoczył na bar, nieco zmieniając jego kompozycję.
Teraz pojawi się absolutna legenda polskiej alternatywy – Bikini.
Grafomanii nigdy na rynku nie brakowało – nie dało się jej ustrzec przy otwartej formule spotkania. Pan w tłustych okularach przeczytał wiersz o orle, który nie wylądował w Smoleńsku. Regularnie występuje u nas przedstawiciel staromiejskiego lumpenproletariatu i czyta rymowane obserwacje ze swojego życia. Gdy wchodzi na scenę, wzdłuż ściany zawsze dyskretnie przesuwa się ochroniarz. Tylko raz go złapał.
Innym razem emeryt przeczytał wiersz o śmierci gen. Papały. To nierozpoznany nowy wielki temat polskiej literatury, której od wejścia w świat lektur broni układ wydawców. Podobno nawet do „Wyborczej” przychodzi coraz więcej wierszy poruszających tajemnicze odejście byłego głównego komendanta policji. Tekst był marny, choć ciekawie zaprezentowany. Starszy pan przeczytał go wysokim, szlachetnym głosem kościelnego kantora, aż załkały panie z uniwersytetu trzeciego wieku, które z nieznanych przyczyn pojawiły się na wieczorku. Emerytki trzymały w rękach swoje pomięte bruliony z wierszami, jednak żadna nie ośmieliła się stanąć przy mikrofonie.
Ja całą imprezę spędzam na ogół na zapleczu kafeterii Struna Światła, gdzie czas umilają mi niezwykłe barmanki, które z krytycznym zacięciem relacjonują mi na żywo całą imprezę z punktu widzenia baru.
Obawiałem się, że znów pójdę w knajpiany sentymentalizm i z pretensją będę narzekał, że już nigdy nie będzie tego Milesa, że oto ostatecznie kończy się świat, który był mi przez lata bliski. I poradziłem sobie bez opowieści, który wykładowca UMK śpiewa śląskie sprośności, a który odkrywa na czworakach tajne przejście między akademikiem nr 1 i nr 6, który poeta stał się fetyszystą męskich stóp owłosionych jak u hobbitów, a który pobił dresiarza plażowym klapkiem. Dlaczego poeci nie tańczą, a gdy biją się, zrzucają przeciwnika ze schodów. No i dlaczego wolę pić z prozaikami i prawicowymi poetami. To zostawię sobie na później.
Do zobaczenia w Dworze Artusa.
"Zagrali zaś: Sons of a Witch, Navi.ex, H5N1, duet braci Kornackich" - kórych wyprosiłęś ze sceny, gdy na widowni zasiadł Michał Zaleski. Brawo Grzesiu.
OdpowiedzUsuńPorozmawiaj z Mikołajem i Stefanem - opowiedzą Ci, jak wyglądała rzeczywiście ta sytuacja
OdpowiedzUsuńja też wole pić z prozaikami. poeci mają za krótką fraze.
OdpowiedzUsuń