piątek, 22 kwietnia 2011
Opowieść wielkanocna na wielki piątek
Podobno gdy zbliża się wielkie tsunami, morze na chwilę odsuwa się od brzegów. Jest podejrzanie cicho, jakby wszystko zastygło w oczekiwaniu na nieznaną katastrofę.
Tak jest z weekendowym chlaniem. Gdy widzisz w piątek, że ulice po godzinie osiemnastej się wyludniają, choć rozsądek mówi ci, że wszyscy biedni ludzie powinni tłoczyć się w korkach i na pasach dla pieszych, szykuje się potężne chlanie. Metodyczne zadawanie sobie śmierci, dopóki wątroba nie rozpuści się w krwi. Warto się wówczas zastanowić: mieszać się w ten wieczorowy tłum? Zostać w domu? Będzie intensywnie nie tylko dla ciebie. Zapewne spotkasz na swojej drodze kilku młodych dżentelmenów, którzy przyjadą do miasta z odległych dzielnic ze swoimi tlenionymi miłościami, nawykłymi do ciasnych poruszeń się wewnątrz. Którzy zrobią wszystko, aby wetrzeć ciebie w chodnik, zabierając komórkę, która w każdym salonie warta jest złotówkę.
Weekendowi pijacy dzielą się na piątkowych i sobotnich. Należę do tej pierwszej kategorii, bo wolę sobie zostawić przynajmniej jeden dzień wolny, który mogę przeżyć bez świadomości, jak boleśnie rozszczelnia się moje ciało. Aby wylizać się z ran powierzchownych i policzyć rany śmiertelne.
W piątek pije się rozpaczliwie, szybko i nerwowo, bo piątek jest dla tych, których wyniszczył tydzień, którzy nie wytrzymają bez sponiewierania się i mentalnego restartu do leniwej soboty. Pierwsza wódka albo piwo wpadają lekko i od razu otumaniają. Po trzeciej dużej kolejce pojawia się constans, przez kilka lewelów przestajesz lewelować, ale później trudniej oszacować, kiedy przekręca się licznik.
Jeśli jesteś młody i nie masz kasy, trzymaj się lokalu, w którym jest ktoś z kasą. Pożyczaj drobne sumy, nad ranem nikt nie będzie pamiętał o nędznych dwóch dychach. Resztę zostaw sobie na poranny rajd taksówką. Jak Jezus, najlepsze zostawiaj na koniec, aby podnieceni pijacy zostawali w barze jedno piwo dłużej. Pamiętaj, knajpa w pełni oswojona to ta, w której możesz spać i nikt ciebie nie przegoni, w której zbliżasz się do baru z nieoczywistej strony, zbyt odległej dla śmiertelnych. Pamiętaj, po kilkunastu piwach i kilku szybkich przy barze docenisz wartość czarnego ubrania. Nigdy nie opuszczaj barmanów, tam jest prawdziwa impreza, prawdziwie elitarny klub. Nigdy z nimi nie zadzieraj.
W zeszły piątek morza odsunęły się od brzegów, na ulicach zapanowały pustki. Nie wyszedłem z domu. Następnego dnia zrekompensowałem sobie brak piątku. Zostały z tego szczątki jakichś sennych narracji: gra w piłkę na środku ulicy, zbyt strome schody i obite kolana, ślad na dłoni jakbym złapał gorący kawałek drutu, dziesiątki pinezek w butach, dwie dychy w kieszeni w cudowny sposób rozmnożyły się w cztery. Umknął mi jedynie konflikt z dresiarzami.
Chciałem kiedyś napisać opowiadanie o dresiarzu homoseksualiście, który bił brzydkich, a darował ładnym. - Wiesz, jestem bokserem. Całkiem obiecującym w dodatku. Pierdolnąłem ci z liścia, bo wydałeś mi się mimo wszystko sympatyczny – powtarzał przystojnym studenciakom. Do soboty podejrzewałem, że żaden dresiarz nie przełamie schematu fizjologicznie sprawnego homofoba, że jest to możliwe jedynie w literaturze.
Ludzie mówili mi, że gdy już było mi wszystko jedno, gdy liczyła się tylko moja głowa w moich rękach, dosiadł się do mnie wielki łysy koleś i pocałował mnie czule w czoło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"W piątek pije się rozpaczliwie, szybko i nerwowo, bo piątek jest dla tych, których wyniszczył tydzień, którzy nie wytrzymają bez sponiewierania się i mentalnego restartu do leniwej soboty."
OdpowiedzUsuńGówno prawda.
W piątek się pije, żeby sobotę odpocząć po chlaniu, a niedzielę spędzić jak biały człowiek.
to mówię ja, praktyk, a nie literacka fantasmagoria :P
OdpowiedzUsuńPrzeczytałeś dokładnie? "Należę do tej pierwszej kategorii, bo wolę sobie zostawić przynajmniej jeden dzień wolny, który mogę przeżyć bez świadomości, jak boleśnie rozszczelnia się moje ciało"
OdpowiedzUsuńdziesiątki pinezek w butach...
OdpowiedzUsuńa ja wiem i nie powiem ;)