środa, 28 marca 2012
Fatalne zauroczenie
Toruń to dziwne miasto. Z roku na rok przekonuję się, że coraz mniej je znam. Bez trudu można się w nim zakochać, zauroczenie i namiętność trwają długo. Dopiero później okazuje się, że partnerka jest dość przeciętna, leniwa, raczej pasywna i niewiele daje od siebie. Pierwsze wrażenie sprawiło, że wielu ludzi tutaj zostało, mimo że jest to dość ubogie prowincjonalne miasto w jednym z najbiedniejszych regionów dość biednego kraju.
Największym grzechem jest tu pycha. Już na pierwszym roku studiów zupełnie nie mogłem zrozumieć toruńskiej dumy. Olsztynianie przede wszystkim swojego miasta nienawidzą i raczej z bólem pozwalają sobie na atawistyczne ataki lokalnego patriotyzmu, a tymczasem torunianie dają się pociąć za swoje miasto. Za każdym razem demonstrują swoją odrębność wobec reszty rodaków. Kiedy wybrałem się ze znajomymi do knajpy na mecz Polski z Ukrainą, większość towarzystwa kibicowała w drugiej sali Gollobowi, który startował chyba w grand prix Szwecji. Nawet kiedy Juskowiak przymierzał się do nieudanego karnego, stałem sam wpatrzony w podwieszony pod sufitem telewizor z futbolem.
Od razu wykładowcy wyjaśnili studentom, że Toruń był już stolicą tego kraju – w czasie powstania listopadowego zawiązał się tutaj rząd i ten status utrzymał się przez kilka dni. Ale to się liczy. I gdy ktoś wymienia stolice, i gdy przy Gnieźnie, Krakowie i Warszawie nie wspomni Torunia, mieszkaniec Grodu Kopernika (żałosna dziennikarska klisza, jak Zakopane – zimowa stolica Polski), rozeznany w małostkach historii Polski, zwróci rozmówcy uwagę. Później słyszałem kolejną opowiastkę, że osadę, która stała się później Warszawą, założyli toruńscy flisacy jako punkt skupu runa leśnego. Tego rodzaju mity umacniają dobre samopoczucie torunian.
Miasto, które lubi mówić o sobie, że ma ponad dwieście tysięcy mieszkańców, ale to nieprawda. Miasto, które ma unikalną w skali światowej Starówkę (Toruń ma to na papierze), ale życie się z niej powoli wyprowadza. Miasto, które ma czołowy uniwersytet w kraju, ale studiują w nim głównie olsztynianie, bydgoszczanie, torunianie, grudziądzanie, brodniczanie, lipnianie. Miasto, które walczyło o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale nie ma ani jednego niesieciowego sklepu z płytami. Miasto, które sąsiadów nazywa Brzydgoszczą, Czerwonym Włocławkiem, które mówi, że cały urok Grudziądza to linia tramwajowa przez starówkę. Gdy torunianom opowiadałem, skąd pochodzę, odruchowo zaczynali mi współczuć, jakby chcieli mi powiedzieć: „Już, już, daj spokój, wszystko będzie dobrze, jesteś w Toruniu”.
Toruń przypomina trochę takiego starszego artystę, który na ścianie powiesił swoje dyplomy w laminacie, a klasery szczelnie wypełnił pożółkłymi wycinkami z gazet. Gdy ktoś mu przypomni, że całe życie był pacykarzem, odkurza ze złością dyplomy i szasta wycinkami. Konserwatyzm to miasto ma wpisane w swoją dewizę „Durabo”. Zmiany, nawet najmniejsze, kosztują je zbyt wiele. Prezydenta nie zmienia się co cztery lata, bo w pewnym sensie unieważniłoby się wszystko, co przez ten czas to miasto przeżyło. Dobrze jest, tak jak jest.
Miasto jest biedne i będzie jeszcze biedniejsze. Nie ma tu Kulczyków z gestem. W instytucjach kultury rozwija się radosny prekariat, wolontariat jest najlepszą formą zatrudnienia. Kołdra jest zbyt krótka. Znajdą się pieniądze na jednokierunkową ulicę Mickiewicza, nie znajdzie się pieniędzy na wyciągnięcie z biedy jej mieszkańców. Władze miasta są bizantyńskie, spójne i konsekwentne, nigdy nie wyskakują z roli. W orderach spać się kładą i w medalach pieszczą żony. Są męskie, mają lepsze relacje z przedmiotami niż z ludźmi.
Badania sondażowe mówią, że torunianie darzą swoje miasto miłością absolutną i bezwarunkową. Rewolucja w takim stanie ducha brzmi jak zupełna niedorzeczność. Ale gdy kilka razy przeczytamy dwa zdania z klasyczki: „Protest jest wtedy, gdy mówię, że dłużej tego nie zniosę. Opór jest wtedy, gdy kończę z tym, czego nie mogę znieść”, zrozumiemy, że celem każdej rewolucji, choćby nawet przebrać ją w goździki i turkusy, jest głowa władcy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
bardzo podoba mi się zdanie : "kołdra jest za krótka"
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie napisałeś jak Bydgoszczaki mówią o nas. A to, że czujemy się odrębni od reszty kraju ma swoje historyczne uzasadnienie i nie uważam że jest w tym cokolwiek złego. Tak na marginesie przypomniały mi się słowa mojego znajomego emigranta, który po przybyciu do naszego 17 województwa powiedział: "My jesteśmy z Torunia my mamy wymagania". Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA ja uważam że Giedrys jest głupkiem, pisze zupełnie o niczym i nigdy już tu nie wejdę :P
OdpowiedzUsuńPodpisuję sie pod tym tekstem.
OdpowiedzUsuńTzn. nie pod tym komentarzem powyżej :-)
OdpowiedzUsuńDla mnie jednym z symboli tego stanu rzeczy jest niszczejąca willa przy Mickiewicza 20 i dom Bydgoska 50.
OdpowiedzUsuńSuper tekst, daje do myślenia. Takie spojrzenie z zewnątrz, choć jest się całkiem w środku. Mnie w Toruniu przeszkadza taki refren-odpowiedź na wszystko: nie będziemy Europejską Stolicą Kultury - ...ale mamy gotyk. Nie ma sklepu z płytami - ...ale mamy gotyk. Tym gotykiem, który zresztą lubię, uzasadnia się wszelkie braki w kulturze. Tak jakbyśmy nie mieli zobowiązań wobec "naszych dzieci", żeby dołożyć własną cegiełkę, niekoniecznie czerwoną.
OdpowiedzUsuńA co do uniwersytetu sprawa jest prosta. Jak ktoś ma tysiąc złotych, to może sobie kupić malucha, ale nie bolid Formuły 1. Nawiasem mówiąc, ten maluch czasami jeździ nawet 100 na godzinę. Do Lipna, Grudziądza, Olsztyna starczy, czyż nie?
Czyli wracamy do punktu wyjścia Grzechu. Wódki.
OdpowiedzUsuńale to że w Toruniu jest bidnie to nie jest wina władz miejskich. Przecież to nie od nich zależy. Bidnie jest w całym regionie i to się przekłada niestety. a zmiany to może i owszem by się przydały, ale z kim tu przegrać? jak się znajdzie to pierwszy oddam głos....
OdpowiedzUsuń