Pchełki
Proszę mi wybaczyć, ale będę rozpływał się w zachwytach. Pchełki po raz pierwszy na żywo usłyszałem w Dworze Artusa po dyskusji literackiej z wrocławskimi pisarzami i krytykami. Rozmowa była nawet całkiem interesująca, ale to, co zdarzyło się później, okazało się dla mnie wielkim wstrząsem estetycznym. Na zaimprowizowaną scenę weszły trzy osoby: wokalistka stała zimna i niewinna za mikrofonem, basista wyginał się, klawiszowiec sprawiał wrażenie nieco zagubionego. Nie byłem w stanie zrobić ani jednego ruchu, byleby tylko nie spłoszyć tej muzyki. Wszystko we mnie zamarło, ja zamarłem i czekałem, aż zimne dreszcze ostatecznie mnie opuszczą. Po co komukolwiek religia, jeśli raz na jakiś czas sztuka organizuje ci spotkanie z transcendencją?
Czysta doskonałość. Nie mogę się doczekać ich debiutanckiej płyty.
Oksana Predko
„Te kurwy z Orange ustawiają to na kawałek w Granie na czekanie bez wiedzy abonenta" - pisze jeden z komentatorów piosenki „Every Little Thing” Oksany Predko na YouTube. Tę postać doskonale znają torunianie z zespołu Toronto – pierwszej poważnej formacji chłopaków z Manchesteru. Była ich wokalistką.
Toronto miało pecha - trafiło zupełnie nie w swój czas. Gdyby wydało swoją debiutancką – i jedyną - płytę kilka lat wcześniej, jego piosenki pewnie nie schodziłyby z list przebojów. Ale nie wprowadzili żadnej nowej jakości do polskiego popu i poprzestali na utrwalaniu schematów sprawdzonych przez Goyę, Patrycję Kosiarkiewicz i rewelacje sezonu typu Seventeen. Swego czasu grupie życzyłem, żeby nie dołączyła do tej niechlubnej klasy zespołów, które trwają na polskim rynku fonograficznym jedynie dzięki wyjątkowej determinacji ich menedżerów i wytwórni. Na szczęście tak się nie stało.
Zespół rozpadł się ku radości chyba wszystkich jego członków. Chłopaków bardzo ciągnęło do męskiego rockowego grania, a nie mogliby osiągnąć sukcesu z wokalistką o popowym głosie. Powstały na gruzach Toronto Manchester zaistniał na komercyjnym rynku i utrzymuje się na nim już dobrych kilka lat. Myślę, że świetnie sobie poradzi na nim i Oksana Predko.
Mimo że „Every Little Thing” nie odstaje od reklamowej konfekcji tych wszystkich Ań, które śpiewają na skrzynkach jabłek Horteksu, jest w tym materiał na przebój. Nie ukrywam, że ten kawałek po prostu dobrze mi się kojarzy. Te kurwy z Orange ustawili go na Granie na czekanie w telefonie mojej mamy. Długo zastanawiałem się, która brytyjska piosenkarka śpiewa tę prostą a ujmującą piosenkę.
Wolę jednak, gdy Oksana Predko śpiewa po polsku. Debiut Toronto mi się niemal całkowicie nie spodobał – z wyjątkiem „Pa”, piosenki żartu do tekstu Lecha Janerki. Ten utwór nie bierze jeńców.
Ser Charles
Zespół Stefana Kornackiego w pełnym składzie usłyszałem dopiero na Majowym Buumie Poetyckim. Gdy wysiadłem na przystanku piętnastki przy Od Nowie, usłyszałem, jak ktoś doprowadzał klub do skraju jego akustycznych możliwości. Podejrzewałem, że rozgrzewa się Hotel Kosmos, ale zauważyłem, że panowie z tego zespołu właśnie wesoło sobie sączą piwo przed klubem. Na scenie próbował właśnie Ser Charles, który miał pojawić się na festiwalu jako muzyczny przerywnik. Chłopaki jednak ukradły show. Stefan Kornacki dla jakiegoś ponurego performerskiego żartu zaczął pisać wiersze. Uznał, że w dupie ma generalnie całą polską literaturę i będzie pisał skatologiczne wierszyki z takimi frazami jak: „moczu woń, stary koń” albo „Chciałbym rzucić butelką w sektor gości chciałbym ciebie tak ugościć”. Zazdroszczę mu braku litości dla poezji.
Szymon Szwarc
O Jesieni – projekcie, który chce grać noise i post-rocka, ale bardziej wychodzi im jazz – pisałem już niejednokrotnie. To bardzo zdolni młodzi ludzie, który z wielką niepokornością wchodzą w muzykę. Tej wesołej zgredce, która lubi wypić, zabawić się i pograć, przewodzi Szymon Szwarc. Jesień wykonuje przedziwne połączenia muzyczne. Inaczej się spojrzy na ich muzykę, gdy człowiek uświadomi sobie, że tak naprawdę Szwarc jest kryptofanem Nine Inch Nails i Radiohead, a nie żadnych tam podejrzanych głęboko poszukujących brzmień. Ten kawałek ma zapewne kilka dobrych lat, ale dopiero w sobotę go odkryłem.
Hotel Kosmos
Hotel Kosmos – zdecydowanie mój najbardziej ulubiony toruński zespół - szuka właśnie wydawcy swojej drugiej płyty. Muzycy żartują, że to będzie album, który w historii muzyki rozrywkowej w Polsce będzie miał taki sam status jak „Korowód” Grechuty. Zespół zrealizował swoją drugą płytę w jakimś ciasnym i niegościnnym studiu. Grali na setkę i gdy ktokolwiek z nich pomylił się, zrzucał z siebie dowolny element garderoby. Sesja do prostych nie należała, bo na wielu zdjęciach ze studia panowie siedzą w samych gaciach.
W sieci da się wyszperać na razie dwa kawałki z nowego materiału. W „Barricade” dzieje się wiele: bas i perkusja idą jakimś dziwnym riddimem, wszystkie frazy komentuje trąbka, Lipiński imituje efekty s-f, Skonieczny miejscami nawet śpiewa. Drugi utwór również rzuca o ziemię - kończy się morderczą jazdą klawiszy z gitarą i basem, to tylko banalna oktawa, ale jak ograna. Coś mi mówi, że płyta będzie wielkim wydarzeniem – muzycznym i literackim.
Cieszę się, że panowie zdecydowali się na akt autopiractwa i na bandcampie zamieścili całą swoją debiutancką płytę.
O tym "po co komukolwiek religia, jeśli raz na jakiś czas sztuka organizuje ci spotkanie z transcendencją" mówi sam... Marek Szary, wykładowca Szkoły Medialnej Rydzyka: http://dl.dropbox.com/u/6852197/Prof%20Szary%20%5Bwww%5B1%5D.radiomaryja.pl%5D2008.08.12.aka.mp3
OdpowiedzUsuń