wtorek, 9 sierpnia 2011

Kilka pomysłów na małe rewolucje

Dni Torunia

To bez wątpliwości najgorsza cykliczna impreza odbywająca się w tym mieście. Obok nabożeństw ku czci i pamięci, pojawiają się turnieje trampkarzy i szachistów, konkursy lotnicze i paralotnicze, jakieś podejrzane imprezy dla dzieci, garść kuriozalnych koncertów, a obok tego inauguracje kilku festiwali, Święto Muzyki, katarzynki w Piernikowej Alei Gwiazd. Ogólnie rzecz bez składu, dramaturgii i kulminacji. A mogłoby to być prawdziwe święto, w którym torunianie otwarcie mówią o miłości do swojego miasta. Dni Torunia w takiej postaci nie mają najmniejszego sensu. Ośrodek, w którym odbywa się kilka przynajmniej przyzwoitych plenerowych wydarzeń, w maju i czerwcu w jednym tyglu miesza rozmaite dziedziny, style i tradycje – powstaje estetyczny potworek, którego nie da się znieść, bo ciągnie się jak glut przez kilka tygodni.

Dlaczego nie porzucić tej martwej formuły i nie zorganizować otwartego konkursu na najważniejsze wydarzenia Dni Torunia? Jeden czerwcowy weekend powinien przyciągnąć mieszkańców na Bulwar Filadelfijski – pierwszego dnia niech zaszaleją nasi muzycy, drugi dzień niech należy do gwiazd. Warto byłoby przygotować też jakąś przestrzeń, w której pojawiłyby się zespoły teatralne, szkółki tańca i cyrkowcy.

Przykłady? Niech pierwszego dnia na barce na Wiśle koncert da Manchester, niech nazwie rzecz – załóżmy - „Manchester nad Wisłą” i zagra wspólnie z wykonawcami, których miał szansę poznać przy najróżniejszych okazjach w kraju. Drugi dzień niech należy do Kultu i Heya albo zagranicznej gwiazdy- pod warunkiem oczywiście, że nie jest Scooterem, Danzelem i czwartą mutacją Boney M.

Ta impreza koniecznie musi się zmienić. Widziałem lepsze Dni Szczytna niż Dni Torunia.

Stypendia bez owoców

Program stypendialny Urzędu Miasta też powinien doczekać się zmiany. W obecnym systemie mecenat otacza jedynie przygotowania do realizacji projektów, nie dzieła skończone. W ten sposób uczestnicy kultury mają nikłe szanse na poznanie rezultatów prac artystycznych stypendystów. Przykład: miasto daje pieniądze na przygotowanie aktora do roli (trudno obliczyć wymierne koszta takiej pracy), a nie na wystawienie przez niego monodramu (rezerwacja sali, przygotowanie scenografii i innych elementów widowiska, które nie zależą od stypendysty); poeta przygotowuje książkę poetycką, koszty jego pracy trudno udokumentować fakturami, jednak gdy ocenia się wydanie zbioru wierszy - rzecz staje się łatwa do zaksięgowania. Dobrze by było, gdyby stypendyści byli zobowiązania do prezentacji swojego dorobku np. przed toruńskimi uczniami. Oczywiście wszystkie dodatkowe koszta związane z tego rodzaju pokazami powinien ponieść mecenas.

Do tego jeszcze mamy w Toruniu ograniczenie wieku stypendystów do 35 lat. Kojarzy mi się to z istniejącą jeszcze do niedawna definicją bycia młodym człowiekiem. Kiedyś młodzieżą byli teoretycznie wszyscy do 35. roku życia, bo tylko do wtedy mogli należeć do ZSMP. Doskonale rozumiem przywiązanie części środowiska urzędniczego do tych prostych kategorii, ale rzecz pachnie jakąś groteską.

Wyraziste instytucje kultury



Mam problem z Dworem Artusa – to miejsce wręcz ocieka tanim romantycznym kiczem. Naprawdę ciężko w te disnejowskie wnętrza tchnąć ducha teraźniejszości. Marek Pijanowski, dyrektor tej instytucji kultury, usiłuje zmienić ten niezbyt dobry wizerunek – do Dworu zaprasza artystów ze sceny niezależnej, a nawet graczy w piłkarzyki, aby na nowo odkryć alternatywną historię tego miejsca. Pamiętajmy, że w tych przestrzeniach narodziły się Republika i Bikini.

Instytucja utrzymuje się w znacznej mierze sama, wynajmując pomieszczenia na wesela, studniówki, imprezy firmowe, małe konferencje i polityczne meetingi. Zamierza zachować status miejsca, gdzie można spotkać się z tzw. sztuką wysoką, a zarazem zarabia na absolutnych chałturach. Przez co staje się niespójna i w jakimś sensie niewiarygodna. Jedyną receptą na to, aby Dwór Artusa nie musiał wybierać komercyjnych kompromisów, jest zwiększenie dotacji na jego działalność artystyczną i środowiskową.



Mam też problem z Domem Muz, który miota się między prowadzeniem zajęć dla dzieci a przygotowaniem imprez - niektórych skierowanych do bardzo wyrafinowanej publiczności (np. ciekawe koncerty z muzyką eksperymentalną). Recepta na Dom Muz może być jedna: to miejsce powinno być otwarte na inicjatywy artystyczne torunian: na wystawy, koncerty, spektakle, spotkania literackie. Animatorzy z tej placówki dbaliby tylko o poziom prezentowanych prac i występów. Część kosztów prowadzenia działalności Domu Muz w ten sposób wzięliby na siebie użytkownicy, którzy pokryliby koszty instalacji wystawy, obsługi dźwiękowej koncertu, ewentualnej konferansjerki. Jednocześnie Dom Muz powinien nadal prowadzić działania edukacyjne.

Mam też problem z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, która na razie zajmuje pomieszczenia w Dworze Artusa. Zapewne za kilka lat przeniesie się do nowej sali koncertowej na Jordankach. TOS powinno tam się mieścić, jednak za salę koncertową powinna odpowiadać jakaś inna instytucja. Nie sądzę, żeby orkiestra, która nigdy nie zajmowała się impresariatem na wielką skalę, mogłaby sobie poradzić z salą. Co innego kilka koncertów w miesiącu i letni festiwal muzyczny, co innego tworzenie stałego programu artystycznego gmachu o kilkunastu salach – w tym jednej dla niemal tysiąca widzów. W tym momencie trudno mi nawet wskazać, kto powinien być administratorem tej przestrzeni. I jakoś wątpię, czy urzędnicy mają pomysł, jak wykorzystać potencjał tego nowego miejsca.

Kombinat



Swego czasu zarzucono program stworzenia Kombinatu Artystycznego - miejsca, które zgromadziłoby toruńskie środowisko artystyczne, stowarzyszenia i fundacje zajmujące się działalnością kulturalną. Jego siedziba zaplanowana była w Starym Browarze przy ul. Browarnej. Inicjatywę miało koordynować Toruńskie Stowarzyszeni Twórców i Animatorów Kultury, ale przedsięwzięcie ostatecznie utrąciła rada miasta, mimo że siedzibę Kombinatu w części odremontowano za miejskie pieniądze. Marzy mi się taki Kombinat w pralni garnizonowej na Woli Zamkowej. Wspaniała przestrzeń na artystyczne brojenie.

Taksa turystyczna

Częstochowa chce wprowadzić taksę turystyczną – wszyscy, którzy zostają tam na noc, zapłacą opłatę lokalną umieszczoną w cenie noclegu. Takie rozwiązanie działa w niektórych polskich ośrodkach o wysokich walorach przyrodniczych i turystycznych. Myślę, że bez problemu Toruń spełnia to ostatnie kryterium. Kraków zarabia dzięki tym opłatom lokalnym ok. 2 mln zł w skali roku. Toruń spokojnie mógłby zdobyć na tym około miliona. Nie groziłby nam gwałtowny odwrót turystów zrażonych drożyzną w hotelach, hostelach i akademikach. Polskie prawo ogranicza drastycznie jego wysokość – dzienna stawka nie przekracza 2 zł, więc nie uderzyłoby to po kieszeni przyjezdnych. Pieniądze można wydać na promocję miasta, remonty zabytków, lepsze oznaczenie tras turystycznych i niewielkie kampanie reklamowe. Toruń powinien dołączyć do miast, które inwestują w reklamę.

Torun rocks!



Chyba że milion złotych zarobionych na turystach wydamy na przyciągnięcia do miasta organizatorów letniego festiwalu rockowego. Toruń jest pustym miejscem na mapie krajowych festiwali muzycznych. Warszawa ma Orange, Kraków ma Coke, Gdynia ma Open'er, Katowice OFF; jest jeszcze Jarocin, Castle Party, Woodstock w Kostrzynie, Audioriver w Płocku, Ostróda Reggae i wiele innych. Dlaczego nie dołączyć do tego zaszczytnego klubu? Niegdyś rozmawiałem z urzędnikami zajmującymi się promocją Gdyni – mówili, że w zasadzie cały ich wysiłek promocyjny idzie w kierunku kilku festiwalu, z mocnym naciskiem na Open'er.

W Toruniu wielka impreza mogłaby się odbyć na terenie aeroklubu. Jak ją dofinansować? Wszelkiego rodzaju inwestycje w rodzaju budowy hipermarketu zmieniają infrastrukturę komunikacyjną w okolicy. Dlaczego nie nakłonić inwestorów do inwestycji w miejską kulturę? W tym mieście głupi remont skrzyżowania kosztuje czasami więcej niż dotacje dla organizacji pozarządowych na cały rok.

1 komentarz:

  1. Ta taksa turystyczna powinna pójść na odszkodowanie dla mnie. Daję słowo, zamorduję następnego kurdupelka z mieczem, łukiem jaki mnie jeszcze potrąci albo strzeli z kapiszona.

    OdpowiedzUsuń