Dziennikarze są leniwi. Lubią wyręczać się kliszami. I kiedy zamierzają nadać jakiemuś wydarzeniu lub miejscu wyjątkową rangę, przywołują ich nowy odświętny charakter. Stwierdzają, że coś, co do tej pory ukrywało się na uboczu, dziś zyskuje rangę absolutnie centralną. W ten sposób Zakopane zmienia się w zimową stolicę Polski, w Międzyzdrojach gości cała wakacyjna Polska, Śląsk jest zagłębiem poetów, a pomorski Człuchów - załóżmy - centrum przemysłu rurek termokurczliwych. Wiadomo, że to tylko retoryka, bo nikt o zdrowych zmysłach nie szukałby w grudniu urzędów centralnych na Krupówkach. Bardzo często nawiązać do tej mowy usiłują nawiązać redakcyjni statyści, którzy beztrosko piszą: „Zima zaskoczyła drogowców, ale ucieszyła amatorów białego szaleństwa”.
Leniwy żurnalista o Toruniu w czasie festiwalu filmowego Tofifest napisałby: „Filmowa stolica Polski". Błąd. Toruń to prowincja. I bardzo dobrze. Twórcy tego festiwalu celowo podkreślają jego peryferyjność i lokalną perspektywę. Zależy im na przygotowaniu jak najlepszego spotkania ze sztuką, które - rzecz oczywista - wymaga warunków sprzyjających refleksji. Dlatego skracają dystans między filmami i ich odbiorcą, wiedząc, że kontemplowanie kina jest w istocie podobne do intymnego aktu cichej wieczornej lektury. Tofifest stawia właśnie na prowincjonalność, gdzie wszystko jest nieanonimowe, kameralne, bliskie i przyjazne.
Toruńska inicjatywa - przygotowana z pasją i inteligencją - poszukuje w sztuce tego „czegoś" - ulotnego momentu na taśmie filmowej, magicznej substancji, która wciska nas w fotel w kinie, wyciska nam łzy z oczu, która nami wstrząsa i zaprasza do przeżywania. To „coś" jest ulotne, pozornie nieosiągalne i niezdefiniowane; to „coś" ucieka potocznemu językowi. To tak jak zakochać się od pierwszego wrażenia i zadać sobie trudne pytanie: „Dlaczego ona? Dlaczego on?" I nawet, gdy nasz umysł domaga się od nas logiki, nie można znaleźć ani przyczyn, ani sensów tego wielkiego i czystego uczucia.
Toruń jako „filmowa stolica Polski"? Cóż, stołeczność bywa rozległa jak kontynent - na takiej przestrzeni można boleśnie odczuć samotność. W czerwcu w zacienionej salce kinowej na sąsiednim miejscu zawsze ktoś będzie.
Tofifest przyznaje Nagrodę im. Zygmunta Kałużyńskiego za najbardziej poruszający motyw w filmie. Wskażę zatem przykłady dzieł, które mają to „coś".
Oto one:
1. Szymon Słupnik wznosi krzyż naprzeciw obłudnym piersiom nierządnic (Luis Buńuel „Szymon z pustyni")
2. Agent FBI Dale Cooper nagrywa swój głos na dyktafonie i mówi do znanej jedynie z imienia Diane (David Lynch „Twin Peaks”)
3. Na skałach Zabriskie Point wyrasta raj. (Michelangelo Antonioni „Zabriskie Point") Albo to:
4. „Moi rodzice są w sąsiednim pokoju” - mówi kobieta w stroju cheerleaderki, kładąc palec w poprzek ust (David Cronenberg „Historia przemocy”)
5. Minuta przerwy w połowie filmu (Stanley Kubrick „2001. Odyseja kosmiczna")
6. Donald O'Connor rzuca sobą po planie jak szmacianą lalką, śpiewając „Make Them Laugh" (Stanley Donen, Gene Kelly „Deszczowa piosenka")
7. Chmura przerywa płaszczyznę księżyca, rozcięty wzrok zlewa się w brzytwę (Luis Buńuel, Salvador Dali „Pies andaluzyjski")
8. Twarz Klausa Kinskiego, gdy jego Woyzeck uderza nożem w wiarołomną Marię. To upiorna maska z przeciętności i obłędu, pamięci i zapomnienia, pasji i rezygnacji (Werner Herzog „Woyzeck")
9. Monolog: „Jechaliśmy na grzebieniu pięknej wysokiej fali. A teraz, ledwie pięć lat później, można ze stromego wzgórza z Las Vegas spojrzeć na zachód i przy dobrym wzroku dostrzec linię wodną. Miejsce, w którym fala się załamała i cofnęła" (Terry Gilliam „Fear And Loathing In Las Vegas")
10. Po zaciętej ze wściekłości twarzy bandyty Toecuttera długo chodzi mucha (George Miller „Mad Max").
11. Nie ma w Polsce aktora, który by odegrał tę chwilę upokorzenia nad klawiaturą, gdy chce się na siłę powrócić do normalności:
Tajemnica kina ukrywa się właśnie w szczegółach. To właśnie dzięki nim klisza utrzymuje ludzi, słowa i przedmioty z dala od śmierci. Film jest sztuką, jest pięknem, jest różą jest różą jest różą.
A na koniec jeb:
W "Imperium słońca" historia opowiedziana śladami pozostawionymi na zapylonej podłodze i oczywiście lecący bociek w "Seksmisji". Skąd oni wieli takiego grzecznego boćka,co im pofruwał zgodnie ze scenariuszem.
OdpowiedzUsuńRedaktorze, to już się naprawdę robi nudne. Wicza, Tofifest, Buum Poetycki - dla tych inicjatyw Redaktor zawsze znajdzie dobre słowo, choćby na wyrost. Do tej pory myślałam, że toruński prowincjonalizm raczej Redaktora mierzi i zniesmacza. Dzisiaj dowiedziałam się, że jednak nie, bo "Toruń to prowincja. I bardzo dobrze".
OdpowiedzUsuńTo po co to czytasz i męczysz swój światowy umysł?
OdpowiedzUsuń